Widzisz tę dziewczynę? Roześmiana, opalona, przykurzone włosy, kolorowe bikini, gigantyczne różowe okulary w kształcie serc i czapa klauna na głowie. Na co dzień jest poważnym pracownikiem korporacji, może Sales Executive, pewnie ma swoje wizytówki i nosi spodnie z kantem. Rano często narzeka na korki i bywa wredna dla swojej podwładnej. Dziś pije ciepłe piwo, tańczy pod sceną i przytula się z obcymi ludźmi. Woodstock zmienia wszystko.
Woodstock dopadł mnie późno, tak mi się przynajmniej wydawało. Jasne, kiedyś chciałam tam jechać jak (prawie) każda 15-latka, ale wówczas nie było okazji, ekipy, pieniędzy ani zgody mamy 🙂 Poza tym szczerze mówiąc Woodstock jakoś nie był nigdy na liście priorytetów. I tak wyszło, że okres buntu juz dawno miałam za sobą, gdy moja Gocha wróciła ze swojej pierwszej wyprawy do Kostrzyna, oczy jej się świecły i powiedziała: musisz pojechać!
Do sprawy podeszłam sceptycznie. Gocha zawsze była bardziej szaloną stroną naszego duetu, ale ja uważałam, że jestem już za stara na tarzanie się w błocie i pogo z dzieciakami. To było 8 lat temu i choć Woodstock miał już nieco lepszy PR niż w latach 90., wciąż pokutowało przekonanie, że to zlot brudasów, rock n roll w najostrzejszym wydaniu. Ten image podsycały media. Choć niby wszyscy wyśmiewali kłamliwy materiał TV Trwam udowadniający, że Woodstock jest imprezą satanistyczną, to obraz festiwalu pełnego dragów i pijanych małolatów funkcjonował w poszechnej świadomości. Nawiasem mówiąc wspomniany „reportaż” analizowaliśmy potem na zajęciach na dziennikarstwie jako przykład wyjątkowo podłej manipulacji.
Pociąg do innego świata
Nie pamiętam już, jak to się stało, że rok później wsiadałam do pociągu w Warszawie z kolegą, zaopatrzona w śpiwór, maseczki na twarz i wiele innych przedmiotów, które wymienia się w artykułach typu „Co zabrać na Woodstock?”. Na dworzec jechałam po pracy – wyobraźcie to sobie, prosto z biura, w formalnych ciuchach, w głowie wciąż miałam nieprzeczytane maile i ostatnie sprawy domykane przed urlopem. Wsiadłam do pociągu i nagle znalazłam się w innym świecie.
Wiele osób podejmowało się opisania fenomenu Woodstocku i chyba wszyscy dochodzili do tego samego wniosku – nie da się. Trzeba tam po prostu pojechać, żeby poczuć ten nieuchwytny klimat, coś pomiędzy hippisowskimi marzeniami rodem z lat 70. a nieoczekiwanym powrotem do utraconego dzieciństwa. Swoboda, naiwność, fantazja, radość życia, a przede wszystkim nienaturalna wręcz otwartość i serdeczność względem obcego człowieka, który nagle okazuje się wcale nie obcy.
Na Woodstocku każdy rozmawia z każdym i każdy jest chętny pomóc drugiej osobie. Nie wziąłeś namiotu? Miejsce na nocleg znajdziesz w 10 min. Potrzebujesz paru złotych na piwo? Nie ma sprawy. Choć bardziej prawdopodobne, że ktoś Ci zaraz poda swój własny kufel czy butelkę i poczęstuje łykiem. Bo wiadomo, że na Woodstocku nikomu się nie przelewa. Wszyscy są nagle znów beztroskimi nastolatkami z pustymi kieszeniami. Żyje się chwilą.
Na Woodstocku zapomina się o wielkich sprawach i drobnych problemach dnia codziennego. To wszystko nagle staje się tak odległe i nierzeczywiste, że wcale nie trzeba się wysilać, aby się „oderwać”. Niektórzy wyruszają w tym celu w podróż dookoła świata albo zamykają się w buddyjskich świątyniach i medytują tygodniami. Moim zdaniem parę dni na Woodstocku spokojnie wystarczy.
Na Woodstocku można całkowicie dać się ponieść wyobraźni. Wszelkie stroje, konwencje i szalone pomysły są tutaj mile widzane i nie wzbudzają sensacji. Gocha, moja zaprzyjaźniona wariatka przyznała, że na Woodstocku czuła się jak szaraczek. Kostiumy, zwariowane gadżety, dziwne pojazdy, wioska Harry’ego Pottera i Muminków. Strefa Hare Krishna i Przystanek Jezus. Można chodzić w przebraniu dinozaura albo całkiem nago. Specyficzne poczucie humoru, slogany na kartonowych tabliczkach i transparentach (jak słynna flaga „MAMO ŻYJE” powiewająca pod sceną przez kilka lat z rzędu). Niezliczona liczba ochotników rozdających „Free Hugs”.
Mikrokosmos
Woodstockowi debiutanci i weterani jednoczą się w radosnym święcie pokoju, miłości i muzyki. Ci pierwsi zachłystują się i zachwycają woodstockową rzeczywistością, a głowa prawie im się odkręca od rozglądania na boki. Ci drudzy mówia, że wracają „do domu”. Jest wśród nich młodzież, dorośli i całe rodzinki. Są postacie kultowe, jak woodstockowy Dziadek, który od lat pojawiał się na festiwalu, a jednocześnie walczył z nowotworem. Zmarł w 2013 roku, a woodstockowicze wciąż go wspominają.
Wielopokoleniowa społeczność woodstockowa ma swoje zwyczaje, anegdotki i hermetyczne żarciki. Na krzyczane co i rusz hasło „Zaraz będzie ciemno” zawsze ktoś odpowie „Zamknij się!” – to dialog z mocno średniego filmu „RRRrrr!!!”, którego wielu festiwalowiczów pewnie nawet nie kojarzy. Nie wiadomo skąd i dlaczego hasło przyległo do Woodstocku i jest znakiem rozpoznawczym festiwalowiczów już od dobrych paru lat. Są i inne charakterystyczne elementy – poszukiwanie Andrzeja, czy „mycie zębów” piwem – próżno by tłumaczyć, kto był ten wie, kto pojedzie ten zobaczy 🙂 Sama miałam 2 lata przerwy w woodstockowaniu i niewykluczone, że pewne nowości mi umknęły. Nadrobię, jak tam wrócę (a że wrócę, to wiem na pewno).
Jest oczywiście słynny grzybek i błotko naokoło, w którym można się taplać, jak ktoś ma ochotę. Sceny ubrudzonej po uszy młodzieży obiegły Polskę i stały się symbolem woodstockowego syfu i zepsucia. Szkoda, że nikt nie rozpowszechniał z równym zaangażowaniem fot z całodobowymi kolejkami do całkiem kulturalnych pryszniców. Bo na Woodstocku króluje wolność i każdy może być kim chce i robić to, co lubi. Można się nie myć przez 3 dni i spać pod gołym niebem, można wybrać ogrodzone pole campingowe dla rodzin. Można tańczyć w nocy, a spać w dzień – albo odwrotnie. W gruncie rzeczy w owym błocie tarza się tylko ułamek obecnych na festiwalu – osobiście byłam 3 razy na Woodstocku, ale na tę atrakcję się (jeszcze) nie skusiłam.
Owszem, warunki są bliżej spartańskich niż luksusowych, a służby porządkowe czasem nie nadążają z czyszczeniem polowych toalet. To naturalne na imprezie, która jest spędem kilkuset tysięcy ludzi. Jeśli jednak ktoś nie ma oporów, przed np. backpackerskim trybem podróżowania, to nie powinien odczuć boleśnie tych paru dni w woodstockowym wesołym chaosie.
Owsiak, sponsorzy i spółka
Niewiele wspomniałam póki co o formalnej oprawie festiwalu, o organizatorach i gwiazdach – cóż, dla mnie te elementy od zawsze były drugorzędne. Podobnie jak wielu woodstockowiczów, na festiwal jeżdżę własnie dla unikalnej atmosfery, bo to za nią tęskni się cały rok, nie za koncertami czy zajęciami dodatkowymi, choć i tych nie brakuje. Ale skoro już o konkretach mowa…
Przystanek Woodstock jest organizowany rzecz jasna przez Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy, z pieniędzy od sponsorów i z darowizn na ten cel przeznaczonych (źródło: rozliczenia finansowe WOŚP). Z założenia ma być podziękowaniem od Fundacji dla wolontariuszy i choć znaczna częśc uczestników nie pracuje dla WOŚP, w powietrzu czuć ducha Orkiestry.
Twarzą festiwalu jest Jurek Owsiak, który przez trzy dni niemal bez przerwy krzyczy ze sceny ogłaszając kolejne koncerty i atrakcje, aż pod koniec Woodstocku tradycyjnie traci głos. Nazwa natomiast odwołuje się do legendarnego Festiwalu w amerykańskim Woodstock pod koniec lat 60′, który stał się ikoną pokolenia dzieci-kwiatów i był kontynuowany w kolejnych latach w różnych formach. To dziedzictwo też jest obecne na polskim Woodstocku, zwanym przez Owsiaka najpiękniejszym festiwalem świata.
Za chwilę odbędzie się w Kostrzynie nad Odrą 24. edycja Woodstocku (przechrzczonego na Pol’and’Rock Festival, choć chyba nikt nie używa tej nazwy). W przeszłości Przystanek pojawiał się w różnych miastach – pierwsze było Czymanowo, potem Szczecin, a potem przez kilka lat Żary (nie licząc tzw. Dzikiego Przystanku Woodstock w Lęborku w 2000 roku, na który przyjechało ok. 1000 osób mimo że impreza została odwołana). Od 2004 roku Woodstock gości w Kostrzynie w województwie lubuskim – warto zresztą wspomnieć, że w 2004 roku zorganizowano referendum, w którym aż 95% mieszkańców Kostrzyna opowiedziało się za organizacją kolejnych edycji Woodstocku właśnie w tym mieście.
Woodstock ewoluował przez lata i według wielu – ucywilizował się. Niektórzy z łezką w oku wspominają edycje w Żarach, gdy pociągi były tak wypełnione, że siedziało się na dachu, a z pola namiotowego szło się o świcie pieszo parę kilometrów po bułki. Dziś na festiwalowicze mają polowego Lidla, strefę gastronomiczną i nieliczone atrakcje od partnerów i sponsorów.
Oprócz koncertów na głównej scenie, gdzie występują gwiazdy, jest też scena ska-reggae oraz mała scena dla debiutantów i mniej znanych zespołów. Przyjemnie jest mieć ten wybór, choć Woodstock nie do końca pokrywa się z moim aktualnym gustem muzycznym, więc muzyka nigdy nie była dla mnie wyznacznikiem jakości festiwalu. Spotykałam zresztą ludzi, którzy przez 3 dni Przystanku nie dotarli na ani jeden koncert, więc nie jestem jedyna. Ciekawsze wydają się spotkania i warsztaty organizowane przez Akademię Sztuk Przepięknych, jednak ich namiot jest zwykle zatłoczony po brzegi.
- Jelonek – jeden z nielicznych wykonawców na Woodstocku, który dla mnie jest wartością samą w sobie.
Na Woodstocku wciąż się gdzieś chodzi. Wszyscy nieustannie wędrują – od jednej sceny do drugiej, od namiotu do namiotu, od lasku do baru z piwem, od Lidla do Toi Toi. Na wędrówkach upływa cały dzień, a po drodze wciąż spotyka się nowych, ciekawych ludzi. Ludzie, ludzie, ludzie – to oni liczą się tu najbardziej.
Niestety, polityka dopadła również Woodstock i 2 lata temu po raz pierwszy został on uznany za imprezę o podwyższonym ryzyku, co wiązało się z serią obostrzeń. W ubiegłym roku wzmożony atak na Jurka Owsiaka, wywołała chęć otwarcia woodstockowych bram dla uchodźców. Niedawno organizatorów dopadł problem związany z prawami autorskimi do nazwy, stąd przymusowa zmiana na Pol’and’Rock. Po raz kolejny pojawiają się glosy, że to może być ostatni Przystanek Woodstock. Ja w te pesymistyczne plotki nie wierzę, bo wiem, że Najpiękniejszy Festiwal Świata już nie raz radził sobie z logistycznymi trudnościami. Ale… na wszelki wypadek – pojedźcie tam w tym roku!
Jedno nad nami niebo
Zakończenie Przystanku w nocy z soboty na niedzielę to szczególny moment. Tradycyjnie ze sceny śpiewany jest przez woodstockowiczów i artystów z Piotrek Bukartykiem na czele nieoficjalny hymn Woodstocku.To ten moment, gdy ściska w gardle i gdy czujesz magię chwili. I wiesz, że nigdy nie będziesz w stanie wytłumaczyć nieobecnym tego uczucia i „o co właściwie chodzi z tym Woodstockiem”.
Bo choć jedno nad nami niebo
Każdy co innego widzi w nim.
I z tylu chmur ponad głową
Czarną Ty, a ja różową
Wybrałbym, wybrałbym.I ja mam żal, niejeden raz
Że nie jest tak, jak byśmy chcieli
Czy nie wystarczy to, że tyle różni nas
Czy jeszcze musi dzielić.
- Czas powrotów. Legenda głosi, że kto zostawił na Woodstocku buty, ten na pewno wróci za rok.
Pociąg powrotny – jak bardzo różni się od tego, który jechał do Kostrzyna. Tam było gwarnie, wesoło, niekończąca się impreza, śmiech i podekscytowanie. Teraz mamy wagon zombie – wszyscy przysypiają. Przez minione kilka dni szkoda było czasu na sen. Pora nadrobić.
Wysiadam na dworcu w Poznaniu, czekam na przesiadkę. Razem ze mną wytaczają się z pociągu stada festiwalowiczów – sieroty woodstockowe, niektórzy mają jeszcze kolorowe włosy albo koszulki WOŚP. Dopijają resztki piwa, ktoś gdzieś nieśmiało krzyknie „zaraz będzie ciemno”, ktoś odpowie, ale gęby już takie jakby smutne.
W konfrontancji z „normalnym” światem pomału ulatnia się woodstockowa życzliwość. Znów przepychamy się w kolejce do kasy i patrzymy krzywo na obcego, który zajmuje nam siedzące miejsce. Czujemy się brudni i zmęczeni. Marzymy o kąpieli w wannie, domowym obiedzie, schludnych ciuchach. Włączamy telefony i tablety, wchodzimy na Facebooka. W głowie aż kipi, ale powoli na powierzchnię przedzierają się myśli o nieodczytanych mailach, pracy, ASAP-ach i fuck-upach.
To nie tak, że na Woodstock jeżdżą sami pozytywnych wariaci. Ten festiwal robi z ludzi wariatów – na trzy dni. Potem wszyscy z powrotem normalniejemy. Niestety.
Zakończenie 20. Przystanku Woodstock – piosenka „Z tylu chmur” od 06:55
WOODSTOCK / POL’AND’ROCK FESTIWAL 2018 – INFO
Daty: 2 – 4 sierpnia 2018 (oficjalne rozpoczęcie w czwartek o 15:00, zakończenie w nocy z soboty na niedzielę)
Miejsce: Kostrzyn nad Odrą
Bilety: FREE; pole namiotowe bezpłatne, poza specjalną płatną strefą „dla rodzin” (czyściej, lepsze toalety, więcej prysznicy etc)
Dojazd: specjalne tanie pociągi (bilety dostępne online); dla samochodów wyznaczone parkingi; więcej info TU
Harmonogram: KLIK
Spotkania & Warsztaty ASP: KLIK
Ogólnie nie moje klimaty – nie lubię koncertów, festiwali i skupisk ludzi, ale lubię poczytać takie relacje jak Twoja 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
To chyba jedna z nielicznych okazji, gdy moja tłumofobia się nie ujawnia 😉
PolubieniePolubienie
W sumie nie napisałaś o jednej rzeczy.
Kiedy już wrócisz z Woodstoku, zderzysz się z wanną i mydłem, zjesz tego upragnionego schabowego z mizerią i w końcu położysz się do wygodnego łóżeczka to nie zaśniesz….. a dlaczego?! bo jest za cicho – może ,bo w uszach masz dalej szum muzyki który kołysał Cię w namiocie ale spokojnie bo od razu jest myśl ” za rok tam wrócę” 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Jak zwykle doskonale napisane. Literacko i taktownie. Wioska Muminków brzmi zachęcająco, może się kiedyś wybiorę 😉 – bo muzycznie to nie dla mnie, z podobnych powodów jak w przypadku Autorki. Też znam ludzi na odpowiedzialnych stanowiskach, którzy tam jeżdżą. (A jak można rozpamiętywać ‚nieprzeczytane’ maile?). Nie ma co demonizować płotka wokół – po prostu od tej pory będzie z płotkiem.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
To bym się ucieszyła, jakbym Cię tam zobaczyła! 😉 Dziękuję za dobre słowa!
PolubieniePolubienie
Trafnie i prawdziwie opisany ten festiwal. Byłem kilka razy i w pełni się zgadzam. Piękne inicjatywa i oby trwała przez kolejne lata!
PolubieniePolubione przez 1 osoba