„Cudze chwalicie, swego nie znacie, sami nie wiecie, co posiadacie” – takie motto wyryto na kluczach do pokoju na poddaszu, który wynajmowaliśmy w Biebrzańskim Parku Narodowym. Trudno o lepsze podsumowanie Podlasia jako regionu.
W poszukiwaniu egzotyki, dzikiej przyrody i multikulturalizmu dotarłam na 5 kontynentów. Mieszkałam w Malezji, zwiedziłam Brazylię, podróżowałam po Australii i Nowej Zelandii. Nie spodziewałam się, że mogę to wszystko znaleźć za miedzą, w nieco innym – lokalnym – ale równie fascynującym wydaniu.
Być może, zwłaszcza jeśli pochodzicie z Polski Wschodniej, jest to dla Was oczywiste. Dla mnie nie było. Po raz pierwszy odwiedziłam Podlasie w 2017 roku. I wpadłam po uszy.
Kraina cerkwi i meczetów. I okiennic, rzecz jasna.
Chyba w każdej polskiej wsi musi stać kościół. Niekoniecznie jednak jest to kościół katolicki. W Polsce, głównie na wschodzie i południu, mieszka ponad pięćset tysięcy prawosławnych – to największa z naszych religijnych mniejszości. Pół miliona Polaków obchodzi Boże Narodzenie w styczniu i nie uznaje zwierzchnictwa papieża. Ich księża mogą mieć żony i dzieci, komunię przyjmują pod dwiema postaciami i modlą się pod ośmioramiennym krzyżem.

Korzenie prawosławia w naszym kraju sięgają średniowiecza, mimo to obrządek wschodni bywa traktowany z lekceważeniem lub wręcz wrogością – kojarzy się mało „narodowo”, bardziej z Rusinami niż z Polakami. Dopiero wycieczka na wschodnie pogranicza Polski upstrzone barwnymi cerkwiami uświadamia nam, jak skomplikowana jest tamtejsza tożsamość – zarówno religijna jak i narodowa. To takie nasze małe słowiańskie multi-kulti. Jeden z wielu czynników przypominających o dziedzictwie Rzeczpospolitej Obojga Narodów.
Tysiąc wiernych z całej Europy Wschodniej pielgrzymuje co roku na Świętą Górę Grabarkę (prawosławny odpowiednik Częstochowy). Wszystko zaczęło się w XVIII wieku, gdy położone u stóp góry źródełko uzdrowiło ponoć dziesięć tysięcy chorych na cholerę. Wtedy zbudowana została na górze pierwsza drewniana kapliczka. Dziś stoi tam monaster żeński Św. Marii i Marty oraz 3 klasztorne cerkwie. Najbardziej charakterystycznym elementem są jednak krzyże – setki wotywnych krzyży w różnych kolorach i rozmiarach, postawione w setkach osobistych intencji.

Skromniejszych prawosławnych miejsc kultu jest na Podlasiu dziesiątki. Ot, chociażby piękna jak bajkowy domek z piernika cerkiew we wsi Puchły. Ta niepozorna miejscowość zasłynęła kilka lat temu jako jeden z wierzchołków trójkąta Trzaścianka-Soce-Puchły znanego również pod nazwą Krainy Otwartych Okiennic. Chodzi o urokliwą drewnianą architekturę, nawiazującą do ludowych wzorców białoruskich. Bogato zdobione okna, dachy i narożniki domów zostały dodatkowo odnowione, gdy tylko miejscowi zauważyli, jak bardzo podobają się one turystom.


Na tym nie kończy się wielobarwność podlaskiego Orientu. Mamy bowiem na ziemiach polskich muzułmanów! Choć dziś społeczność tatarska liczy niecałe dwa tysiące osób, gorliwie pielęgnuje ona swoje dziedzictwo, chociażby organizując Festiwal Tradycji i Kultury Tatarów Polskich. Albo prowadząc miejsca takie jak Tatarska Jurta w Kruszynianach, gdzie można poznać tę fascynującą kulturę osiadłych nomadów od strony kulinarnej. Uwaga, w weekendy może być tłoczno, ale bez obaw – czekających w kolejce do wejścia gości właściciele częstują herbatą i zabawiają rozmową. A po pysznym obiedzie warto przejść się zobaczyć pobliski meczet i tatarski cmentarz.


Puszcza Białowieska – „polowanie” na żubra
Liznęliśmy trochę kultury, czas na naturę. A i w tej dziedzinie bogactwo Podlasia onieśmiela. Na terenie województwa podlaskiego znajdują się cztery parki narodowe, trzy krajobrazowe, osiemdziesiąt siedem rezerwatów i ponad dwa tysiące pomników przyrody.
Najsłynniejsza jest chyba Białowieża, której temat co jakiś czas powraca w mediach z niechlubnych powodów – pojawiają się wręcz głosy zachęcające, by odwiedzić prastarą puszczę, póki nie jest za późno. Niezależnie od motywacji, wycieczka do najstarszego parku narodowego w Polsce to dobry pomysł. I popularny, zwłaszcza podczas długich weekendów i sezonu urlopowego. Wtedy lepiej przygotować się psychicznie na tłumy.
Na długi weekend majowy noclegi w miejscowości Białowieża były porezerwowane już w styczniu. Może i lepiej się stało, że zamiast w turystycznym centrum, wylądowaliśmy w mikroskopijnej wioseczce o nazwie Dubicze Cerkiewne. Cztery ulice, jedna knajpa – Zajazd u Jana serwujący przysmaki polskie i białoruskie (polecam wytrawne pierożki wareniki i słodkie placuszki syrniki). Żadnego sklepu, jedyne delikatesy zamknięte na głucho. Jak sama nazwa wskazuje jest jednak cerkiew – pomalowana na błękitny kolor, który w prawosławiu ma szczególne znaczenie (przybliża do nieba!). Znajdziemy go hurtowych ilościach również na ogromnym lokalnym cmentarzu – jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało, ów cmentarz to chyba najpiękniejsza atrakcja w Dubiczach.

Sama Puszcza Białowieska kusi oczywiście wielokilometrowymi szlakami – najlepiej przywieźć ze sobą rower, bo wydaje się on najsensowniejszym środkiem transportu po parku. Przejedziemy nim też przez granicę – a warto, bo większa część Białowieży leży po stronie białoruskiej. Dostaniemy się tam bez wizy – więcej informacji znajdziecie w tekście poświęconym Białorusi.
Z oczywistych atrakcji, które trzeba zaliczyć, jeśli jest się w tych rejonach tylko na chwilę, mamy chociażby Rezerwat Pokazowy Żubrów. W nim podpatrzymy większość mieszkańców Puszczy, o ile oczywiście nie mamy czasu i cierpliwości „polować” na nich z aparatem na dziko. Od Rezerwatu odbiega przyjemna ścieżka przyrodnicza Żebra Żubra (ok. 4 km w jedną stronę) – nazwa pochodzi od drewnianych kładek, którymi została wyłożona. Kładki są dość wąskie, także jest to chyba jedyny białowieski szlak, po którym poruszanie się rowerem jest niezalecane. Takie „ucywilizowanie” może odbiera Puszczy nieco dzikości, ale za to umożliwia spacery przy kiepskiej pogodzie, nawet jeśli nie zabraliśmy ze sobą kaloszy.


Biebrzańskie bagna i ich niekoronowany władca.
Nieprzemakalne obuwie jest za to absolutnie niezbędne w Biebrzańskim Parku Narodowym. Najlepiej, jakby sięgało do kolan (choć nawet wtedy nie mamy pewności, że przejdziemy przez biebrzańskie bagna suchą stopą). Tak przynajmniej to wyglądało w 2017 roku. Jak bagna prezentują się dziś, po tragicznych pożarach – nie mam pojęcia. Ze zdjęć w internecie wygląda na to, że biebrzańska przyroda pomału się odradza. Trzymam za to mocno kciuki. Jeśli macie jakieś aktualniejsze fotki – podzielcie się!
Biebrza to dla mnie największa niespodzianka tej wyprawy. Niby największy park narodowy w Polsce, a jednak zaskakująco mało oblegany, nawet w majówkę – w porównaniu do Białowieży jest tam wręcz pusto…

Śpimy na wspomnianym we wstępie poddaszu we wsi Chojnowo – to miejsce, które po prostu muszę polecić, którego gospodarzem jest pan Zdzisław Dąbrowski, były wójt gminy Trzcianne. Człowiek niezwykle serdeczny, typowy Podlasianin – lokalny patriota, sypiący anegdotkami jak z rękawa. Opowiada nam o żydowskich tradycjach tych okolic i o tym, jak dziś Żydzi przyjeżdżają z Izraela czy ze Stanów Zjednoczonych szukać na Podlasiu swoich korzeni. Zdradza tajniki lokalnej produkcji bimbru i pokazuje rzeźbione ptaki – charakterystyczne nadbiebrzańskie rękodzieło.
Nie możemy doczekać się wyprawy na bagna. Zgodnie z radą pana Zdzisia wybieramy na początek szlak czerwony prowadzący od Barwika do wsi Gugny – w sumie ok. 11 km. Nigdy nie spodziewałabym się, że pokonanie takiego dystansu zajmie nam 4 godziny!
Zaczyna się niepozornie – ścieżka przez las, przechodząca pomału w ekoton, tzw. strefę przejściową. A potem pojawiają się pierwsze kałuże i ogromna ekscytacja – czyżby kalosze miały się w końcu przydać? Szybko okazuje się, że bez gumowego obuwia ta wycieczka byłaby po prostu niemożliwa. Brniemy przez porośnięte trzcinami rozlewiska, nasłuchujemy krzyków kszyka i wypatrujemy łosi. Ostatnie 3 km prowadzące do wieży widokowej obok Gugien to istna katorga, nieustanna walka o każdy krok z błotem i wodą. Z totalnej rozpaczy i rezygnacji leczy nas widok innych turystów, przemierzających tenże szlak… z rowerami! Oj, pożałowali szybko swojego wyboru, bo przez bagna jednoślad można co najwyżej nieść na rękach. Nagle nasza piesza przeprawa wydaje się przyjemnym spacerkiem.

Oprócz bagien jako takich jest jeszcze jedno miejsce, które po prostu trzeba odwiedzić w tych regionach – to kwatera Króla Biebrzy. O kim mowa? Cóż, o ekscentrycznym panu Krzysztofie Kawęczyńskim napisano już w paru miejscach. Nie będę się więc powtarzać, ale warto te materiały poczytać, bo to jedna z tych postaci, o których myślimy, że istnieją tylko na kartach książek. Najbardziej „biebrznięty” ze wszystkich miłośników tej dzikiej rzeki. Żyje na odludziu w otoczeniu stada psów, dzikich krów, koni oraz setek antyków, pamiątek, lokalnych wyrobów rzemieślniczych i prawdziwych dzieł sztuki, które z zapałem kolekcjonuje. To taki człowiek, który nie pamięta, o czym rozmawialiśmy pięć minut temu, ale wiedzą historyczną zawstydza absolwentów historii. Kto przypadnie mu do gustu, może zostać uraczony nie tylko zadziwiającymi opowieściami, ale i trunkami domowej roboty…


To właśnie pan Krzysztof podpowiedział nam, gdzie pod wieczór warto zaczaić się z aparatem. W ten sposób spotkaliśmy Matyldę – nadzwyczaj towarzyską łoszę, ochrzczoną tak po ukochanej cara Mikołaja II (Polce). Niestety oczywiście właśnie wtedy wszystkie nasze sprzęty fotograficzne zastrajkowały i się rozładowały. Udało się cyknąć dwie pospieszne fotki. Ale to nie miało znaczenia. Widok łosia pasącego się na bagnach o zachodzie słońca, na wyciągnięcie ręki, jest po prostu niezapomniany. I wynagradza wszelkie niedogodności. Chyba w tym momencie my również zostaliśmy „biebrznięci” – na dobre.

Już od dawna w mojej głowie roi się pomysł o odwiedzeniu Białowieży i okolic Biebrzy – polecam zajrzeć do książek Adama Wajraka, ten polski przyrodnik mieszka w puszczy i jego opowieści jeszcze bardziej pobudzają moją wyobraźnie. Łosza super – co do baterii w aparacie , koniecznie zaopatrz się w zapasową żeby nie uciekła kolejna okazja – to co jednak zostało z tego spotkania – to na pewno Twoje wspomnienia 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Na razie czytam Petere Wohllebena, ale i Wajraka mam na liśce 🙂 No i mnie się marzy jeszcze np. Puszcza Knyszyńska, z tych okolic.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Oj to widzę,że potrafimy odnaleźć się w temacie. Powiem Ci,że przeczytałam Wilki Wajraka i jakoś mnie nie poniosło z zachwytu, chyba spodziewałam się,że będzie lepiej. Lubiłam słuchać jego opowieści w tv i na YouTube i zdecydowanie wolę go słuchać niż czytać 😉
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Naprawdę świetnie opisałaś tę wyjątkową wizytę ! Aż się chce tam być !
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dziękuję 🙂 Mi się chce wrócić!
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Muszę się wreszcie wybrać w tamte strony! Piękne zdjęcia, a Matylda niezwykle urocza 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba