Kolumbia nie potrzebuje reportaży śladem Escobara – odpowiedź na tekst Mirosława Wlekłego z „Pisma” 01/2023

Kolumbia jest krajem wyjątkowo stereotypizowanym, za którym ciągnie się zła fama – częściowo winna jest tu niesławna produkcja Netfliksa „Narcos” (której Kolumbijczycy nie cierpią – poniżej wyjaśniam dlaczego). Tendencję tę podkręcają teksty takie jak ten, który ukazał się w ostatnim numerze magazynu „Pismo” – egzotyzujący biedę i przestępczość oraz uparcie koncentrujący się na postaci barona narkotykowego, którego szczyt działalności przypadł na lata 80. To mniej więcej tak, jakby opowiadać o Polsce tylko i wyłącznie przez pryzmat PRL.

Owszem, dzisiejsza Kolumbia ma swoje problemy, należy do nich trudny i świeży proces pokojowy, wysokie bezrobocie, wyzwania związane z imigracją wenezuelską czy działalność nadal aktywnych grup partyzanckich. A także turystyka około-escobarowa, którą ewidentnie uprawia reporter Wlekły. Poniżej pozwolę sobie odnieść się do niektórych fragmentów oraz do całościowej wymowy jego tekstu.

Już sam tytuł „W poszukiwaniu Pablo Escobara” sugeruje, że autor właśnie po to pojechał do Kolumbii, by znaleźć oznaki kultu Escobara wśród jej mieszkańców. I mimo, że wielu lokalnych rozmówców powtarza mu, iż domniemany kult istnieje „głównie z powodu zagranicznych turystów”, a pamiątki związane z Pablem kupują „tylko tacy jak on”, Wlekły się nie poddaje. W końcu to ewidentny reportaż „pod tezę”, który ma udowodnić, że jednak Kolumbijczycy skrycie czczą narkotykowego bossa i z pewnością w rozmowach „chcieliby dodać coś, czego nie wolno im powiedzieć”.

Panie Mirosławie, nie mogę oczywiście wypowiedzieć się w imieniu wszystkich pięćdziesięciu milionów Kolumbijczyków, choć z wieloma rozmawiałam przez ponad trzy lata mieszkania w tym kraju i ponad siedem lat bliskiej znajomości z Kolumbijczykami (pewnie miałam kontakt z większą liczbą kolumbijskich rozmówców niż pan). Moim zdaniem nie ma tu żadnej zamiatanej pod dywan tajemnicy. Escobar jest jedną z wielu dość kontrowersyjnych, ale jednak generalnie negatywnie ocenianych postaci na kartach trudnej kolumbijskiej historii. Jest osobą pośrednio lub bezpośrednio odpowiedzialną za śmierć lub kalectwo tysięcy ofiar wojen między gangami narkotykowymi i narkobiznesu w ogóle. Jest też postacią, której wizerunek wciągnęły i przemieliły machiny popkultury i na której punkcie uparcie fiksują się obcokrajowcy, traktujący serial Netfliksa jak źródło historyczne. Tak więc wyjaśniam: serial „Narcos” nie jest rzetelnym źródłem ani nie jest reportażem, jest produkcją rozrywkową, stworzoną z perspektywy USA, koloryzującą i naciągającą fakty tak, by lepiej angażowała widzów. Głównego bohatera gra w niej Brazylijczyk. Raczej nikt w Kolumbii nie traktuje tego serialu poważnie. Swoją drogą jeśli ktoś chciałby faktycznie poznać lepiej dzieje kartelu z Medellin, to zdecydowanie bardziej polecam tu serial produkcji kolumbijskiej „Pablo Escobar, el patrón del mal” (po polsku „Escobar. Prawdziwa historia”), również zresztą dostępny na Netfliksie.

Przede wszystkim jednak Kolumbijczycy w znakomitej większości nie chcą być postrzegani przez pryzmat Escobara, więc nic dziwnego, że bogotański taksówkarz zamilkł, kiedy przyznał pan, że wybiera się do Haciendy Napoles. Napisał pan, że wówczas „zaczął się pan wstydzić, że w ogóle tam jedzie” i myślę, że to jedno z bardziej uzasadnionych zdań w całym tekście. Zapewniam pana, że każdy Kolumbijczyk wyjeżdżający za granice słyszał hasła o Escobarze i kartelach milion razy. Niejeden tylko z powodu swojej narodowości był na lotniskach całego świata kierowany do specjalnej kolejki, albo „trzepany” w osobnym pokoiku. Gdyby mój kolumbijski partner dostawał dolara za każdym razem, jak ktoś słysząc jego narodowość „żartobliwie” pyta o Escobara albo kokainę, to może stałby się kolejnym Kolumbijczykiem w rankingu najbogatszych ludzi świata. Dlatego, choć sama organizuję różnego rodzaju wyprawy po Kolumbii, nigdy nie zorganizuję ani nie będę promować wyjazdów śladami Escobara, gdyż osobiście uważam to za przykład mało etycznej turystyki.

Oczywiście, są osoby, którym rodzinom lub bliskim Escobar pomógł (przez pewien czas swej przestępczej działalności starał się kreować wizerunek Robin Hooda) i które do dziś mówią o nim ciepło lub mają do jego postaci sentyment. Są Kolumbijczycy, głównie wywodzący się z niższych warstw społecznych, którzy w swej desperacji upatrują w nim wzoru do naśladowania i inspiracji, jak można się relatywnie szybko wzbogacić i poprawić swój los. Wreszcie są osoby podchodzący do tematu raczej pragmatycznie czy wręcz cynicznie, a więc angażujący się w escobarową turystykę, produkcję lub sprzedaż pamiątek, by zarobić na takich jak pan. W znakomitej większości jednak Kolumbijczycy mają do Escobara stosunek negatywny lub po prostu neutralny – naprawdę postać Esobara nie ma dziś większego znaczenia ani wpływu na ich życie.

Uwziął się pan na temat Pablo Escobara do tego stopnia, że zupełnie bezzasadnie łączy jego postać nawet z fragmentem tekstu o Comunie 13, mimo że akurat historia tej dzielnicy Medellin i jej pozytywnej transformacji nie ma z nim nic wspólnego. Swoją drogą, pisanie, że Comuna 13 „po zamontowaniu ruchomych schodów stała się jedną z ważniejszych atrakcji turystycznych miasta” jest bolesnym uproszczeniem.

Takich frazesów, które mają potęgować atmosferę tajemniczej, ale biednej i trochę strasznej egzotyki jest w tekście więcej. Począwszy od leadu: „Schody są strome, wysokie, pną się do góry, jakby na skróty miały doprowadzić do nieba. Wystarczy jednak tu pożyć, aby zrozumieć, że zazwyczaj wiodą do piekła.” Poprzez takie zabiegi stylistyczne jak łączenie obok siebie wizji „narcotraficantes wysadzających w powietrze samochód-pułapkę” i opisów egzotycznego jedzenia czy opisy posępnego „deszczu zacinającego po szybach autobusu”. Aż po do bólu banalne zakończenie: „Dopóki będą trwać nierówności, a państwo będzie zapominać o najbardziej pokrzywdzonych, legenda o dobrym Pablu Escobarze, który bezlitośnie zabijał niewinnych ludzi, ale pomagał biednym, może przetrwać.”

A przecież Kolumbia to naprawdę nie tylko Pablo Escobar i nie tylko nierówności społeczne. To kraj kawą płynący – największy w świecie producent arabiki – i kraj ciekawej kultury cafeteros. Kraj salsy, cumbii i merengue, kraj karnawałów i licznych lokalnych zwyczajów z nimi związanych. Kraj Gabriela Garcii Marqueza, wybitnych kolarzy, no i niech będzie, że przecież też Shakiry. Kraj, którego ówczesny prezydent Manuel Santos dostał 2016 roku Pokojową Nagrodę Nobla. Kraj z największą ilością gatunków ptaków na świecie, Kraj, który jako jedyny w Ameryce Południowej obejmuje wybrzeże karaibskie i wybrzeże Pacyfiku, a także Andy i Amazonię. Kraj niesamowicie różnorodny przyrodniczo, klimatycznie, etnicznie, kulturowo – kopalnia inspiracji dla reportera! Naprawdę nie trzeba iść w stereotypy kreowane przez Netfliksa.

A jeśli już chcemy pisać o problemach społecznych, to są aktualniejsze i ważniejsze sprawy niż leżący od trzydziestu lat w grobie Pablo Escobar. Można pisać o historii najdłuższego konfliktu cywilnego w historii współczesnej i wspomnianym procesie pokojowym, trwającym od 2016 roku. O nadal nie dość nagłośnionych przypadkach desaparecidos (zaginionych bez wieści) i falsos positivos – cywili mordowanych pod płaszczykiem walki z partyzantami. O tym, czym dziś zajmują się byli partyzanci z grupy FARC i jak się odnajdują w społeczeństwie po oddaniu broni. O takich grupach jak ELN, które nadal na terenie Kolumbii działają. O następstwach pandemii, o relacjach z Wenezuelą i sytuacji Wenezuelczyków w Kolumbii. O równie niełatwej sytuacji grup rdzennych. Nie twierdzę, że trzeba Kolumbię idealizować i przedstawiać tylko i wyłącznie w dobrym świetle i bajecznych kolorach rodem z animacji „Encanto”. Ale serio – dajcie już spokój z tym Escobarem.

Tekst jest odpowiedzią na reportaż „W poszukiwaniu Pablo Escobara” autorstwa Mirosława Wlekłego, który ukazał się w magazynie „Pismo” nr 1/2023 oraz w płatnej wersji elektronicznej pod tym linkiem: https://magazynpismo.pl/rzeczywistosc/podroz/miroslaw-wlekly-reportaz-kolumbia-w-poszukiwaniu-pabla-escobara/

Leave a Reply