Nie wiem jak Wy, ja uwielbiam robić noworoczne postanowienia. Ba, robię nawet postanowienia nowomiesięczne. A czasem nowotygodniowe. Ponoć lepiej je nazywać celami, ale ja dość poważnie traktuję słowa i cele uważam za coś, co na 100% muszę zrealizować. Postanowienia prędzej określiłabym jako marzenia, bo te nie zawsze się spełniają. Na szczęście.
Myślałam ostatnio o tym, jak wiele naszych planów i marzeń spełnia się całkiem niepostrzeżenie. Próbuję sobie przypomnieć, o czym marzyłam kilka lat temu. Pewnie o tym, żeby skończyć studia, znaleźć fajną pracę, zacząć w końcu podróżować dalej i na własną rękę. W pewnym sensie wszystko to się zdarzyło i nie chcę mówić, że tego nie doceniam (bo jestem bardzo szczęśliwa ze swoim życiem), ale nie sądzę, bym wyłapywała dokładny moment i myślała „ot, właśnie realizuję swoje marzenie”.
Spełnione
Pamiętam wyprawę do Peru – jedną z najważniejszych podróży w moim życiu. Była to ostatnia zorganizowana wycieczka, na którą się wybrałam, bo właśnie ona uświadomiła mi, jak bardzo nie lubię jeździć w grupie. Rozbudziła też marzenia, bo w Peru spotkałam sporo osób podróżujących samodzielnie. Pamiętam, jak im wtedy zazdrościłam. Przypomniałam to sobie, gdy w zeszłym roku szlajałam się po Azji i w hostelach rozmawiałam z backpackerami z całego świata. Głównie młodzi studenci, na wakacjach albo podczas tzw. gap year. Wtedy to w ich głosach wyczuwałam czasem z zaskoczeniem nutkę pozytywnej zazdrości, gdy mówiłam, że mieszkam i pracuję w Malezji. Oczywiście moje podróżnicze doświadczenie wciąż było (i jest) bardzo skromniutkie w porównaniu z wieloma napotkanymi w drodze osobami. Ale przyjemnie było poczuć na chwilę, że i ja mogę być dla kogoś inspiracją.
Ale podróże to nie wszystko. Wtajemniczeni wiedzą, jak wielką traumą był dla mnie swego czasu egzamin na prawo jazdy. Nie będę się może przyznawać publicznie, ile razy do niego podchodziłam. Za każdym razem czując paraliżujący stres i myśląc, że nic nie da mi w życiu tyle szczęścia, co ten upragniony dokument, gdy nareszcie znajdzie się w moim portfelu 😉 Wciąż po latach pamiętam to uczucie, w sumie dużo silniejsze niż faktyczna radość po zdanym egzaminie.
Niespełnione
Mimo praktykowanej przeze mnie z lubością propagandy sukcesu, tak naprawdę wiele rzeczy mi się w życiu nie udało. A przynajmniej nie tak, jak sobie to wymarzyłam i zaplanowałam.
Chciałam studiować na Uniwersytecie Warszawskim, na który się nie dostałam, więc byłam zmuszona pójść na UKSW, znane jako Uniwersytet Koło Samej Warszawy, położony na Młocinach, w środku lasu. Wymyśliłam sobie staż w Ameryce Południowej, wylądowałam w Azji. Po powrocie do Polski z kolei szukałam pracy w Poznaniu, a znalazłam… w Krakowie.
Były też takie plany, z których totalnie nic nie wyszło. Zrobiłam kurs pilota wycieczek i nigdy nie podjęłam pracy w tym zawodzie. Ani w zawodzie nauczyciela, mimo specjalizacji wyniesionej ze studiów. Wbrew dziecięcym marzeniom nie zostałam dziennikarką ani pisarką. Nie wykorzystałam znajomości języka francuskiego ani niemieckiego, zdążyłam już zresztą zatracić jakiekolwiek umiejętności komunikowania się w tych językach.
Są postanowienia, które przepisuję sobie z roku na rok i z kalendarza do kalendarza. Przebiec półmaraton. Nauczyć się robić na drutach. Wrócić do jazdy konnej, nart, żeglarstwa i paru innych zaniedbanych zajawek. Myślę, że wszyscy na to cierpimy, niezależnie od tego czym zajmujemy się na co dzień. Brak czasu, sił i pieniędzy, aby zrealizować wszystkie pomysły.
Czy to w ogóle ma sens?
Jak powiedział Woody Allen, jeśli chcesz rozśmieszyć Boga, opowiedz mu o swoich planach na przyszłość. Po co więc snuć wizje, których nigdy nie urzeczywistnimy?
Wiem, że nie każdy lubi noworoczne postanowienia. Ja akurat jestem człowiek-planner, ale każdy ma inne potrzeby i sposoby „ogarniania rzeczywistości”. Myślę jednak, że pod koniec roku wielu z nas nachodzą takie podsumowania i refleksje. Warto wtedy nie dręczyć się przesadnie tym, czego się „nie udało”.
Ja się bardzo cieszę, że marzenia się nie spełniają, a przynajmniej nie tak, jakbyśmy to widzieli w idealnym scenariuszu naszego życia. Gdyby wszystko dało się po prostu zaplanować od A do Z, jakże nudne byłoby życie! Tymczasem jest ono pełne niespodzianek i niezależnie od tego, czy wierzymy w Boga czy w przeznaczenie, czasem nie sposób nie przyznać, że wszystko dzieje się po coś.
Niektóre marzenia spełniamy, wcale tego nie zauważając. Inne tracą na znaczeniu, popadają w zapomnienie. Jeszcze inne realizujemy w kompletnie odmienny sposób i ostatecznie rodzą się z tego zupełnie nowe pomysły i życiowe inspiracje. I to właśnie one dają nam potem solidnego kopa do działania (czasem jest to bolesny kop w tyłek). Życzę więc Wam jak najwięcej takich marzeń w Nowym Roku!
Mimo wszystko ułożyło Ci się super, miałaś szczęście bo Twoje niespełnione marzenia zmieniły się w inne pozytywne okazje. A nie zawsze tak bywa. Ja prawko zdałam dopiero za 5 razem a najbardziej bolała oplata za każdy egzamin, by mieć to z głowy i nie rezygnować by nie wypaść z rytmu. Czułam się głupio przy osobach co zdały za pierwszym, no możne za drugim, których wcale nie było tak mało. Dlatego myślałam, ze jestem gorsza od innych. Udanej realizacji planów w Nowym Roku.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Mam podobne podejście do Twojego – lubię marzyć i snuć plany na przyszłość, jednak życie niejednokrotnie prowadzi mnie w zupełnie inną stronę niż ta wymarzona, która ostatecznie okazuje się całkiem niezła, albo nawet lepsza. Grunt to mieć otwarty umysł i być gotowym na to, co przygotował dla nas los. Wierzę, że wszystko w życiu jest po coś….
Pozdrawiam 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Pozdrowienia i wspaniałego, zaskakującego roku!
PolubieniePolubione przez 1 osoba