Przyda nam się trochę strachu, czyli o wirusie, pandemii i lękach, nie tylko podróżniczych.

Koronawirus przez pewien czas był tylko kolejnym egzotycznym newsem, symbolem paniki nakręcanej przez media. A potem nagle epidemia ogarnęła cały świat, a jej skutki odczuliśmy wszyscy – oczywiście w różnym stopniu. Niektórzy utknęli gdzieś na końcu świata albo zostali przymusowo zamknięci w domach, inni stracili pracę z dnia na dzień, jeszcze inni musieli „jedynie” odwołać wesele albo wymarzone wakacje. Wszyscy patrzymy w przyszłość z niepokojem.

Nie wiemy, kiedy znów będziemy mogli gdzieś wyjechać albo chociaż normalnie wyjść z domu i pójść ze znajomymi do kina czy restauracji. Martwimy się o gospodarkę, o to, jak będzie wyglądał świat „pokoronawirusowy”. Mamy więcej czasu na myślenie i to nie robi nam dobrze. Choć z drugiej strony – może ten zimny prysznic jest konieczny? Może nareszcie uświadomimy sobie pewne rzeczy i zrozumiemy niektóre zjawiska lepiej?

Ci przeklęci Europejczycy!

Pamiętacie, jak w styczniu i lutym wirus zbierał żniwo głównie w Chinach, a na całym świecie zaczęto patrzeć na Azjatów niechętnym wzrokiem? Po internecie krążyły zdjęcia np. restauracji zakazujących wstępu Chińczykom. Pod newsami z Wuhanu aż roiło się od rasistowskich komentarzy. Nieprzyjemne sytuacje spotykały nawet Wietnamczyków mieszkających w Warszawie od dwóch pokoleń, w końcu jak wiadomo dla Polaków każdy Azjata wygląda tak samo.

Ostatnie dwa tygodnie pokazują, że taka sytuacja łatwo się odwraca. Jak wielu z Was wie, mieszkam w Kolumbii, gdzie koronawirus pojawił się z pewnym opóźnieniem, przywleczony z Europy (głównie z Hiszpanii). Szybko zaczął krążyć żarcik, jak to Europejczycy przywieźli kolejną zarazę, niczym w czasach Kolumba. Ale wszystkim przestało być do śmiechu, gdy statystyki zachorowań zaczęły gwałtowanie rosnąć, pokazując, że wirus zadomowił się na dobre również w Ameryce Południowej.

FB_IMG_1584573647698

Szybko zaczęło dochodzić do dyskryminacji również tutaj, przy czym jest ona wymierzone właśnie w białych, w domyśle – europejskich turystów. Przed ksenofobicznymi nastrojami ostrzegała nawet Ambasada Polski w Kolumbii. Gringos są obecnie niemile widziani w hotelach czy restauracjach. Bywają wyzywani publicznie, czasem dochodzi do rękoczynów. Ba, teraz, gdy koronawirus na dobre rozszalał się w Europie, nawet w Azji zaczęto traktować białych podejrzliwie.

Mnie akurat póki co żadne nieprzyjemności nie spotkały, może dlatego, że mieszkam w małej miejscowości, gdzie większość osób mnie kojarzy i wie, że nie przybyłam z Europy wczoraj. Niemniej jednak tak sobie myślę, że może to i dobrze, że raz to my – Europejczycy – niemal zawsze witani z otwartymi ramionami w krajach „drugiego i trzeciego świata” – znaleźliśmy się w tym niesprawiedliwym położeniu. Może oduczymy się sądzić po pozorach i myśleć stereotypowo o innych rasach / narodach / kulturach?

Jak zostać nielegalną imigrantką

Miałam zaplanowany przylot do Polski akurat wtedy, gdy epidemia dotarła do naszej ojczyzny. Chciałam załatwić m.in. dokumenty potrzebne do zalegalizowania mojego pobytu w Kolumbii. W sytuacji zamknięcia granic i likwidacji połączeń międzynarodowych musiałam odłożyć te plany.

Ci, którzy śledzili moje rozterki na Instagramie, wiedzą, że dość mocno się zastanawiałam, czy w sytuacji pandemii wracać do Polski, czy zostać w Kolumbii. Żadne rozwiązanie nie jest idealne, ale stwierdziłam, że nie uśmiecha mi się powrót z wieloma przesiadkami, kosztujący tysiące złotych. Te wędrówki ludów tylko pogorszają sytuację, więc już lepiej siedzieć w jednym miejscu i przeczekać kryzys.

Problem w tym, że magiczna pieczątka w paszporcie pozwala mi przebywać w Kolumbii maksymalnie do 30 marca. Od ponad tygodnia próbuję więc ją przedłużyć o kolejne 3 miesiące, co w normalnych warunkach załatwia się bardzo prosto, online, w ciągu 1 dnia. Ponieważ nie doczekałam się odpowiedzi na mój wniosek, wybrałam się do urzędu imigracyjnego w Ibague, najbliższym dużym mieście. Tam przemiły pan urzędnik poinformował mnie, że mają jakiś problem z systemem i żebym czekała cierpliwie, dostanę wszystko na maila.

W międzyczasie jednak Kolumbia zamknęła granice i ogłosiła wielką narodową kwarantannę, która tak czy siak uziemia mnie do połowy kwietnia. Pozostaje mieć nadzieję, że  system zmartwychwstanie i dostanę oficjalne błogosławieństwo, pozwalające mi legalnie zostać dłużej. W przeciwnym razie dość nieoczekiwanie zostanę nielegalną imigrantką i w sumie nie wiem, jakich sankcji się spodziewać w tak niecodziennych okolicznościach.

Problemy pierwszego świata

Trochę się martwię, ale w gruncie rzeczy przecież i tak jestem w komfortowej sytuacji. Mam tu mieszkanie, środki do życia, prywatne ubezpieczenie, wsparcie kolumbijskiego narzeczonego i jego rodziny. Ryzyko, że jako obywatelka Unii Europejskiej zostanę potraktowana bardzo źle przez tutejszych urzędników jest stosunkowo niewielkie.

Co innego tacy Wenezuelczycy, którzy zostali z dnia na dzień wyrzuceni z Kolumbii w ramach „walki z epidemią”. Nie wspominam nawet o uchodźcach tłoczących się w obozach na greckich wyspach, bo w sumie nie wiem, przez jakie piekło musiałabym przejść, by móc się do nich porównywać. Na ich krzywdę przecież już i tak totalnie zobojętnieliśmy.

Kiedy w 2015 roku wybuchł tzw. refugee crisis, pisałam na blogu:

Łatwo biadolić, jakie to bydło i co oni wyprawiają w tych obozach, gdy siedzimy wygodnie w fotelu i pijemy herbatkę. Ciekawa jestem, jak ci wspaniali i cywilizowani Europejczycy zachowywaliby się, gdyby nagle stracili bliskich i cały dobytek i zostali skazani na morderczą wędrówkę wiele tysięcy kilometrów lądem i wodą, w stresie, strachu i beznadziei. Przypominam, że nasi rodacy potrafią się pieklić, gdy pociąg PKP spóźnia się 2 godziny.

Dziś dodaję – następnym razem, gdy zaczniesz krytykować „barbarzyńskie” zachowania uchodźców, przypomnij sobie, jak walczyłeś o papier toaletowy i wykupywałeś po 10 kg makaronu w Lidlu.

Gdy uświadamiam sobie, ile stresu wywołuje u mnie ten nagły „niepewny” status prawny niedoszłej imigrantki w obcym kraju, jeszcze bardziej współczuję ludziom, którzy z tego typu problemami borykają się na co dzień, bo niemal cały świat zamyka przed nimi granice.

Szlaban od Matki Natury?

Popularny aktualnie żart mówi o tym, że kwarantanna jest zasłużoną karą dla ludzkości. Rozrabialiśmy tak bardzo, aż Ziemia wysłała nas wszystkich do swoich pokoi, żebyśmy się zastanowili nad naszym zachowaniem.

Od wieków coraz bardziej bezczelnie eksploatujemy zasoby naturalne, wyniszczając planetę. Tych, którzy mówią o katastrofie klimatycznej, nazywamy ekoterrorystami. Miliony ludzi nadal nie wierzy w globalne ocieplenie.

Produkujemy tony śmieci, plastik kupujemy za grosze i wyrzucamy beztrosko. Zwolenników ruchów zero waste uważamy za oszołomów podobnych płaskoziemcom, podobnie zresztą jak wegan. Kolejny obrazek z internetu pokazuje w prosty sposób, że żadna z epidemii ostatnich lat nie wybuchłaby, gdybyśmy nie spożywali zwierząt. Niby wszyscy wiemy, jak szkodliwy jest przemysł mięsny i mleczarski, ale wielu z nas nadal reaguje agresywnie na postulaty wegan i wegetarian.

IMG-20200318-WA0006

Być może Covid-19 jest dziełem przypadku, a nie żadną karą od Boga / losu / Matki Natury, na pewno jednak rachunek sumienia nie zaszkodzi. Może w aktualnej sytuacji nabierzemy nareszcie więcej szacunku do „pozaludzkiej” części świata. Bo nagle scenariusze science-fiction opowiadające o zmutowanym wirusie, którzy zdziesiątkuje ludzkość, przestają brzmieć tak surrealistycznie.

Może już lepiej nie podróżować?

Przyzwyczailiśmy się do tego, że egzotyczne podróże stały się w ostatnich latach łatwe i przyjemne. Świat się skurczył, bilety staniały, a dzięki smartfonom, wifi i niezliczonym aplikacjom, nie trzeba się do tych podróży nawet specjalnie przygotowywać. Ot, kupujemy bilet za równowartość ceny porządnych butów zimowych i nagle zimę możemy spędzić w Hiszpanii, Egipcie czy Kambodży.

Dalekie wyjazdy stały się nie tylko symbolem udanych wakacji, ale dla wielu również sposobem na życie. Podróżniczy blogerzy, cyfrowi nomadzi, backpackerzy przemierzający świat… Wszyscy mieli poczucie, że w zasadzie robią coś dobrego – spełniają marzenia, inspirują, edukują siebie i innych.

Od dawna bliski jest mi temat etycznych podróży i tego, jak zwiedzać świat, nie ingerując specjalnie w lokalne środowisko czy kultury. Koronawirus trochę nas wszystkich sprowadził do parteru. W sumie może żadne dalekie wyjazdy nie są i nigdy nie będą tak stuprocentowo etyczne? Przecież właśnie przemieszczając się po świecie rozwlekliśmy tego wirusa i doprowadziliśmy do globalnej pandemii. Może każdy jest temu po troszku winien?

Na grupach i fanpage’ach podróżniczych na Facebooku panują obecnie osobliwe nastroje. Niektórzy dzielą się wspomnieniami, inni zastanawiają się, kiedy znów będzie nam dane swobodnie szlajać się po świecie. Wielu jednak siedzi cicho, bo w sumie za bardzo nie wiemy co powiedzieć. Nagle wyjazdy przestały być powodem do dumy.

Kwarantanna to dobry moment, by trochę się zatrzymać i przewartościować pewne rzeczy w życiu. Z jednej strony obudzić w sobie empatię, z drugiej nauczyć się radzić sobie z wewnętrznymi lękami i poczuciem niepewności. W przeciwieństwie do syryjskich uchodźców, ale też np. naszych dziadków, nie przeżyliśmy żadnej wojny, nie drżeliśmy nigdy o życie czy dach nad głową, nie mieliśmy okazji poczuć prawdziwego głodu czy strachu.  I tak nadal, nawet w czasach zarazy, należymy do uprzywilejowanego pokolenia żyjącego w tej lepszej części globu ziemskiego.

Osobiście wierzę, że świat wróci do normalności, jak nie za tydzień czy miesiąc, to najwyżej za rok czy dwa. Obyśmy z tego doświadczenia byli jednak w stanie wyciągnąć jak najwięcej nauk i pozytywów i wyszli z niego lepsi – silniejsi i wrażliwsi.

IMG_20190805_134756-2
Na plantacjach herbaty w Tajlandii

Leave a Reply

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s