Kolumbia to jeden z krajów o największej bioróżnorodności na świecie. To znaczy, że żyje tu około 56 tysięcy gatunków roślin i zwierząt, z czego ponad 9 tysięcy jest endemiczna – czyli występuje wyłącznie w tym kraju. Kolumbia jest rajem dla miłośników przyrody, obserwatorów ptaków, fanów zarówno górskiej wspinaczki, jak i plażowania, a także dla śmiałków, którzy odważą się wybrać do dżungli amazońskiej.
Mówiąc krótko – w Kolumbii jest zielono. Ale czy to znaczy, że Kolumbijczycy żyją w zgodzie z naturą i z poszanowaniem dla Matki Ziemi? Niestety, wiele ekotematów jeszcze tu raczkuje, inne – mocno kuleją.
Śpieszmy się segregować – skoro możemy!
W Polsce kultura recyclingu jest od paru lat w bólach i z różnym skutkiem wdrażana w poszczególnych miastach, gminach i powiatach. W ostatnich latach mieszkałam w Gdańsku, Krakowie, Warszawie i w Puszczykowie pod Poznaniem i przyznam, że temat śmieci totalnie mnie przytłoczył. W każdym mieście segregacja wygląda zupełnie inaczej, tu na mokre i suche, tam plastik i szkło, gdzieś indziej organiczne i zmieszane… Można oszaleć, w dodatku nie wszystko jest proste i intuicyjne (czy mokry papier też wrzucamy do niebieskiego worka? Co z butelkami po oliwie, które są szklane, ale mają plastikowy „dzióbek”?).
Mimo wszystko zauważyłam z pewnym zadowoleniem, że segregacja weszła w krew zarówno mi, jak i moim znajomym. Owszem, nie zawsze od razu wiadomo, gdzie co wrzucić, czasem trzeba pewne informacje doszukać, czasem popełnia się błędy, ale koniec końców wszyscy chyba pomału wyrobiliśmy pewne nawyki i zawahamy się trzy razy zanim wrzucimy butelkę po Coca Coli do „zmieszanych”.
Piszę o tym, bo w Kolumbii krwawi mi serce, gdy wszystkie śmieci (łącznie ze szkłem!) lądują w jednym worze, który porzuca się na ulicy wieczorem dwa razy w tygodniu, by rano zgarnęła go śmieciarka. Wiem, że w niektórych miastach podejmowane są kroki mające na celu wprowadzenie segregacji, ale póki co nie ma żadnego zorganizowanego systemu. Ba, problem jest nawet ze zwrotem butelek po piwie! Jeśli więc mieszkacie w kraju, który umożliwia systemowy recycling, korzystajcie z radością, bo mi póki co nie jest to dane. I myślę, że minie jeszcze wiele lat, zanim się to zmieni.
Gwoli ścisłości muszę jednak przyznać, że do Kolumbii dotarł już światowy trend ograniczania plastiku. W wielu sklepach sprzedawca zapyta nas, czy chcemy reklamówkę, w niektórych musimy za nią dodatkowo zapłacić. Cóż za ulga po Azji Południowo-Wschodniej, gdzie do trzech produktów dostanę dwie siateczki i jeszcze słomkę (choć wcale o nią nie proszę).
Czy kurczak to mięso?
Od paru lat jestem wegetarianką, w ubiegłym roku dążyłam już dość mocno do weganizmu (właściwie udało mi się całkowicie wyeliminować produkty odzwierzęce we własnej kuchni, czasem robiłam wyjątek dla pizzy z serem na mieście). Przeprowadzka do Kolumbii zmusiła mnie do obniżenia poprzeczki.
Generalnie kuchnie południowoamerykańskie są bardzo mięsne, więc wiem, że podobne problemy mają wegetarianie i weganie w Brazylii, Argentynie czy Urugwaju. Tutaj za mięso uważa się właściwie tylko wołowinę i wieprzowinę, czyli jeśli poprosimy sin carne, to nadal zaoferuje nam się kurczaka lub rybę. Słowo, które odpowiada naszemu pojęciu mięsa to proteina, co jest absurdem, bo w Kolumbii je się mnóstwo strączków (fasole, cieciorki i pokrewne), ale jak widać mało kto zdaje sobie sprawę z tego, że te rośliny też zawierają białko. Ani fasoli ani nawet jajka nie uważa się za proteiny.
Standardem jest niestety gotowanie zup na mięsie, chyba że jest to crema (zupa-krem). Niekiedy kawałki wołowiny lub ryby znajdziemy w sałatce. O ile nie jesteśmy więc w knajpie typowo wegetariańskiej (takowe znajdziemy w większych lub typowo turystycznych miastach jak Bogota, Medellin, Cartagena), trzeba być bardzo precyzyjnym, zamawiając posiłek.
Skoro już mowa o zwierzętach, należy niestety wspomnieć o popularnych „atrakcjach” karnawałowych jak wyścigi byków czy osłów. To ogromny biznes i rozrywka uwielbiana przez masy, więc jej zakazanie jest obecnie bardzo trudne – nawet jeśli lokalna administracja próbuje to robić – bo prawo do organizowania tego typu wydarzeń gwarantuje konstytucja. Niestety podczas takich wydarzeń wiele zwierząt zostaje rannych lub ginie.
Co z tą dżunglą?
Ostatni, skomplikowany temat, to oczywiście podejście państwa do własnej przyrody, chociażby dżungli amazońskiej. Sporo mówiło się w ostatnim czasie o Brazylii, której prezydent lekce sobie waży ekologiczne argumenty i stanowczo twierdzi, że Europejczycy nie powinni go pouczać, skoro sami wycięli swoje lasy wieki temu.
Kwestia zrównoważonej gospodarki i możliwie nieinwazyjnego korzystania z zasobów naturalnych jest trudna i być może nie ma nawet idealnego rozwiązania, które zadowoliłoby wszystkie strony tego konfliktu interesów (jeśli przyrodę uznamy tu za „stronę”). W Kolumbii istnieją rozwiązania połowiczne, Dość restrykcyjny i dobrze zorganizowany jest system parków narodowych – jeden z nich obejmuje właśnie obszar dżungli amazońskiej. Są to obszary ściśle chronione, kontrolowana jest nie tylko wycinka lasów, ale i turystyka.
Dotyczy to nie tylko Amazonii, bo tak jak wspominałam w tekście o Eje Cafetero, również wiele górskich szczytów pozostaje poza zasięgiem amatorów lub dozwolony jest wstęp jedynie z przewodnikiem (np. wulkan Nevado del Ruiz). Problemem pozostaje tzw. szara strefa, czyli chociażby ogromne tereny leśne przy samej granicy parków narodowych, które są eksploatowane bez większych ograniczeń.
Zielona przyszłość?
Czy powyższe wywody brzmią pesymistycznie? Mam nadzieję, że tylko troszkę 😉 W Kolumbii, podobnie jak na całym świecie, świadomość ekologiczna wzrasta. Trzeba jednak mieć na uwadze, że kraj ten boryka się z wieloma innymi skomplikowanymi problemami, jak wcielane w życie porozumienie pokojowe, które nareszcie ma położyć kres ciągnącej się od kilkudziesięciu lat wojnie domowej.
Podróżując w różne miejsca, które na pierwszy rzut oka wydają się „zacofane” ekologicznie, staram się mieć na uwadze dwie kwestie. Po pierwsze, każdy kraj przechodzi pewne procesy we własnym rytmie, o Polsce też zresztą można powiedzieć, że jest pod wieloma względami lata świetlne za Skandynawią. Po drugie, jako turystka nie mogę zapominać, że moje wybory również mają znaczenie. Uparcie pytam o jedzenie wegańskie, nawet jeśli pani w restauracji robi wielkie oczy. Staram się chodzić na zakupy z materiałową siatką, ponownie wykorzystywać różnego rodzaju opakowania, w miarę możliwości wybierać produkty nie pakowane w plastik. Unikam atrakcji turystycznych, które wydają się szkodzić środowisku i zwierzętom. I powtarzam sobie w myślach wyświechtany slogan: nikt nie może zmienić świata. Ale razem możemy zmieniać świat.

Jedna uwaga do wpisu “Kolumbia zielona… ale czy ekologiczna?”