Mordor czy Shire? Nowa Zelandia śladem Hobbitów

Pamiętam, jak w 2001 roku siedziałam wciśnięta w fotel kinowy na premierze “Drużyny Pierścienia”. Po pierwsze, nie mogłam się nadziwić, JAK oni to zrobili. Po drugie, zastanawiałam się co chwilę, gdzie to u diabła jest? Czy to możliwe, że te miejsca istnieją naprawdę?

 Zielona pustynia

Stwierdzenie, że świat dowiedział się o istnieniu Nowej Zelandii dzięki „Władcy Pierścieni” być może brzmi nieco przesadnie, ale nie da się ukryć, że jest w nim ziarnko prawdy. Biznes turystyczny w Nowej Zelandii wzrósł znacząco w ciągu ostatnich kilkunastu lat.

W sumie trudno się temu dziwić, w końcu mówimy o oscarowych superprodukcjach, nakręconych na podstawie jednej z najbardziej kultowych powieści XX wieku, w zasadzie monumentalnego dzieła literackiego, które na zawsze zmieniło oblicze popkultury. Jeśli więc weźmiemy pod uwagę zasięg reklamy, jaką zrobiły Nowej Zelandii filmy Petera Jacksona i uświadomimy sobie spektakularność oferowanych atrakcji, można się dziwić, że ten kraj nadal pozostaje tak bardzo pusty. I nie mam tu na myśli tylko śmiesznej liczby 4,8 milionów mieszkańców (to mniej niż w województwie mazowieckim!). Zadziwiające jest, że te cuda natury na skalę światową nadal pozostają wolne od tłumów turystów, zwłaszcza poza sezonem.

20161017_102707
Policz owce na obrazku

Takie myśli kłębią mi się po głowie, gdy przemierzam kręte drogi przecinające Wyspę Północną, siedząc wygodnie w Mana Busie (nowozelandzka wersja Polskiego Busa, nieistniejąca już, podobnie jak nasz rodzimy odpowiednik. Mana Bus wyglądał z grubsza tak samo, tylko ich bocian był niebieski.) Widoki za oknem są dość monotonne i do bólu sielankowe. Soczysto zielone wzgórza upstrzone gdzieniegdzie czarnymi i białymi plamkami – to krowy i owce. Wśród kiwis (jak nazywają sami siebie Nowozelandczycy) krąży anegdotka, którą często dzielą się z przyjezdnymi, że w Nowej Zelandii jest więcej owiec niż ludzi. To prawda, bo wspomnianej pięciomilionowej populacji towarzyszy dwadzieścia siedem milionów owiec.

Ten funfact wiele mówi o Nowej Zelandii. Przepiękny kraj na krańcu świata jest w dużej mierze niezamieszkany, przynajmniej nie przez ludzi. Pustka uderza mnie po oczach, a przecież Wyspa Północna jest i tak tą bardziej zaludnioną. Zadziwiają ogromne przestrzenie, przy czym nie są to niegościnne pustynne tereny rodem z Australii, a sielskie pejzaże, które zdają się krzyczeć – rzuć wszystko i hoduj owce w Nowej Zelandii! Jeśli dobrze pamiętam, to miałyśmy taki pomysł z przyjaciółką jakoś przed maturą. Teraz wróciły nastoletnie marzenia, gdy obserwuję lokalny krajobraz. W zasadzie na dowolnej przydrożnej farmie można by zbudować Hobbiton, wykorzystując łagodne załamania terenu i bujne trawy, chwilowo beztrosko konsumowane przez parzystokopytne.

Z wizytą u Bagginsów

20161017_091435
Welcome home ❤

Traf jednak chciał, że padło na farmę należącą do rodziny Alexander, która zamieszkiwała swoją posiadłość od lat 70. XX wieku i dzieliła malownicze tereny z pokaźnym stadem liczącym trzynaście tysięcy owiec i trzysta krów. Ponoć Peter Jackson, reżyser filmów o dzielnych Hobbitach, zachwycił się tym miejscem od pierwszego wejrzenia, gdy w 1998 roku przemierzał Nową Zelandię w poszukiwaniu odpowiednich plenerów. Alan Lee odpowiedzialny za scenografię powiedział, że farma Alexandrów wygląda, jakby hobbity już tam mieszkały. I tak Shire został odtworzony w jednym z najbardziej odosobnionych krajów świata, a ekipa filmowa powracała tam jeszcze kilkukrotnie, kręcąc kolejne części „Władcy Pierścieni” i „Hobbita”.

Dziś Hobbiton Movie Set jest ściśle kontrolowaną i dość drogą atrakcją turystyczną – za zwiedzanie z przewodnikiem (innych opcji nie ma) trzeba zapłacić od 75 do 195 NZD (w zależności od sezonu i rodzaju wycieczki), czyli od 180 do 490 PLN. Nasz bilet kosztował dokładnie 79 NZD od osoby. W internecie krążą dość kiepskie opinie o tym miejscu, jasno stwierdzające, że zabawa nie jest warta swojej ceny. Cóż, moim zdaniem piszą je albo typowi internetowi narzekacze, którym nigdy się nie dogodzi, albo osoby, których nie interesują ani książki Tolkiena ani filmy Jacksona – dla nich rzeczywiście przepłacanie za taki tour nie ma sensu.

Ja osobiście jestem, jak powszechnie wiadomo, nerdem i fangirl  „Władcy Pierścieni”, więc w Shire czułam się jak dziecko w fabryce czekolady, zachwycone faktem, że TAK, to miejsce istnieje naprawdę! Przechadzając się po Hobbitonie, w głowie dosłownie słyszę filmową muzykę i prawie spodziewam się lada moment zobaczyć Bilba biegnącego ze wzgórza i przeskakującego przez płotek, by dogonić Krasnoludy i stawić czoło Przygodzie.

SONY DSC
Od tego czasu marzą mi się okrągłe drzwi w domu

Sceneria jest utrzymana w doskonałym stanie, przed hobbicimi norkami rosną kwiaty i warzywne ogródki, rozmaite rekwizyty symbolizują profesje mieszkańców danego domku. Na sznurkach wisi pranie, z niektórych kominów nawet leci dym! Ta sztuczka to efekt powoli palonego drewna manuka. Przed Bag End wisi słynna tabliczka z napisem „No admittance. Exception on party business”.

Jeśli miałabym się do czegoś przyczepić, to do krótkiego czasu wycieczki. Co prawda i tak miałyśmy szczęście, bo zwiedzałyśmy Hobbiton ponad 2 godziny (internauci skarżyli się na półtorej godziny), ale przecież ja mogłabym tam spędzić pół dnia! Drugie drobne rozczarowanie wynika z mojej naiwności i niewiedzy – szkoda, że żaden domek hobbici nie jest umeblowany w środku. Niestety, sceny z wnętrza domu Bagginsów były kręcone gdzie indziej.

20161017_092208
W środku pusto!

Natomiast pozytywne zaskoczenie, to jeszcze jeden element filmowego pleneru Shire udostępniony dla zwiedzających – młyn i gospoda Shires Rest Cafe, gdzie zostajemy za darmo poczęstowani pysznym kraftowym piwem. W środku wiszą też kostiumy, w które można się przebierać, więc jak ktoś ma zacięcie, znajdzie mnóstwo fotograficznych inspiracji.

In the land of Mordor where the shadows lie…

Był Shire, dla równowagi musi być więc też Ciemna Strona Mocy… ups, nie ta bajka! Chodzi oczywiście o Mordor – siedzibę Saurona i imponujące górskie plenery z Górą Przeznaczenia na czele.

SONY DSC
Mount Ngauruhoe, znana szerzej jako Góra Przeznaczenia – centrum Mordoru

Tongariro National Park, najstarszy park narodowy w Nowej Zelandii (i jeden z najstarszych na świecie) był kultową atrakcją tego kraju na długo przed sukcesem filmów Petera Jacksona. Ziemie te są uważane za święte przez Maorysów, autochtonicznych mieszkańców Nowej Zelandii, zostały również wpisane do na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Trzy najwyższe szczyty –  Ruapehu (2797 m n.p.m.), Ngauruhoe (1967 m n.p.m.) i Tongariro (2287 m n.p.m.), będące jednocześnie wulkanami, stanowią ważny element maoryskich legend i wierzeń. Wybierając się na trekking w tym regionie, warto zapoznać się z zasadami zachowania w takich świętych miejscach.

Turyści zjeżdżają do trzech głównych miasteczek w regionie – Whakapapa, Ohakune lub National Park Village. Wszystkie mają nieźle rozwiniętą bazę noclegową i ze wszystkich prowadzą szlaki, zarówno wielodniowe jak i parugodzinne, pozwalające eksplorować Tongariro i nacieszyć oczy surową przyrodą Nowej Zelandii.

Latem największą popularnością cieszą się dwa trawersy:  jedno-dwudniowy Tongariro Alpine Crossing o długości 19,4 km oraz tzw. Pętla Północna Tongariro (43,1 km), okrążająca najwyższe i najbardziej charakterystyczne gór parku, której przejście zajmie minimum 3 dni. Najczęściej pokonują go małe grupy, po drodze śpiąc w schroniskach (miejsca trzeba rezerwować z wyprzedzeniem, wtedy jest dwa razy taniej i oczywiście pewniej). Zimą sprawa przedstawia się nieco inaczej, Pętla Północna jest właściwie zamknięta, a Tongariro Alpine Crossing również polecany tylko doświadczonym traperom, wyposażonym w profesjonalny sprzęt (np. toporki do lodu), a najlepiej idącym z przewodnikiem. W miesiącach zimowych (jesteśmy na półkuli południowej, więc mówimy tu oczywiście o okresie od czerwca do września) w Tongariro można za to jeździć na nartach i snowboardzie, co też jest fajnym pomysłem na nacieszenie oczu widokami.

SONY DSC
Kiedy nie masz zimowej czapki, więc radzisz sobie, jak możesz

My jedziemy do Whakapapa w październiku, więc trochę międzysezonowo. Na narty nie ma już warunków, ośnieżone pozostają tylko najwyższe szczyty. Teoretycznie jest wiosna, ale w praktyce temperatury nadal spadają poniżej zera, zwłaszcza nocą, jest mgliście i pada prawie codziennie. Ta prognoza pogody trochę mnie przeraża, bo nie jestem przygotowana na mrozy czy przenikliwy, wilgotny górski chłód. Ratuje mnie staropolski patent „na cebulkę” i pospiesznie kupione w Auckland jeansy.

Na szczęście w dzień trekkingu mamy znakomitą pogodę – jest chłodno, ale słońce świeci od rana, widoczność świetna. Idziemy na szlak Taranaki Falls, zaczynający się zachęcająco tuż poniżej naszego schroniska. Robimy sobie wspaniały spacer z widokiem na Mordor i góry, wśród nich Ngauruhoe, czyli słynną Górę Przeznaczenia, do wnętrza której Frodo wrzucił nieszczęsny pierścień. Krajobrazy rodem ze Śródziemia cieszą oko – kolorystyka jest brunatnoruda, od traw odcinają się ciemne wulkaniczne skały. Zachwyca wodospad Taranaki oraz pobliski zaczarowany las – wcale bym się nie zdziwiła, jakby za któregoś z omszałych powykręcanych konarów zaraz wyłonił się jakiś Elf.

SONY DSC
Jak wiadomo, mam słabość do wodospadów.
SONY DSC
W takiej scenerii można uwierzyć w Elfy

Co poza Śródziemiem?

Oczywiście Nowa Zelandia to miejsce nie tylko dla fanów Tolkiena. Każdy, kto uwielbia dziką przyrodę i nietypowe pejzaże, będzie się tam czuł jak u siebie. Co jeszcze warto zobaczyć, poza Hobbitonem i Mordorem?

Zwiedzanie wiele osób zaczyna od Wyspy Północnej, a konkretnie od Auckland – największego i najludniejszego miasta Nowej Zelandii. Mimo wszystko nie robi ono wielkomiejskiego wrażenia – to raczej taki miks metropolii z prowincjonalnym miasteczkiem. Punktem charakterystycznym jest tzw. Sky Tower – ot, kolejna kopia wieży, jaką znamy chociażby z Berlina czy Kuala Lumpur.

Generalnie Auckland zrobiło na mnie dość nijakie wrażenie, ale ma kilka fajnych atrakcji. Przede wszystkim warto odwiedzić Aucklad War Memorial Museum – wbrew nazwie nie jest ono poświęcone tylko wojnie. W zasadzie znajdziemy tam wszelkiego rodzaju ekspozycje, poczynając od szkieletów dinozaurów, poprzez grecką ceramikę, wypchane zwierzęta, symulacje erupcji wulkanów, wystawę o kulturze Maorysów aż po ostatnie piętro „wojenne”. Zdecydowanie najciekawsza jest część maoryska – przy odrobinie szczęścia możemy nawet załapać się na pokazy tradycyjnych tańców.

Jeśli mamy w Auckland więcej czasu, można wybrać się na rejs stateczkiem na jedną z pobliskich wulkanicznych wysp, np. Rangitoto lub Waiheke. Przede wszystkim jednak warto wyruszyć na południe, w głąb wyspy. Unikalne dla Nowej Zelandii są oczywiście aktywne obszary wulkaniczne, na przykład te rozciągające się wokół miasteczka Rotorua. W jego pobliżu znajdziemy bardzo wiele gejzerów i wulkanów odwiedzanych przez turystów. Często zdarzają się tam mniejsze lub większe erupcje, dlatego samo miasteczko niekiedy tonie pogrążone w dymie, a w powietrzu unosi się charakterystyczny zapach, który niektórzy określają „zgniłojajecznym” 😉

SONY DSC
Wulkaniczna Dolina Waimangu
SONY DSC
Krater Inferno – temperatura wody osiąga w nim od 35 do 80 stopni Celsjusza

My również zatrzymałyśmy się na jeden dzień w tym rejonie i wybrałyśmy się do Wulkanicznej Doliny Waimangu. To najmłodszy obszar geotermalny świata, powstał po erupcji wulkanu w 1886 roku – z geologicznego punktu widzenia to tak, jakby ta dolina powstała wczoraj wieczorem. Na miejscu znajdziemy przyjemny szlak spacerowy ciągnący się wzdłuż różnego rodzaju malowniczych gejzerów i kraterów – Frying Pan Lake, Inferno Crater, Rainbow Crater itp.

Inna popularna destynacja na Wyspie Północnej to Taupo – największe jezioro w Nowej Zelandii i miasteczko o tej samej nazwie. Ciekawą opcją jest rejs żaglówką po jeziorze, który pozwoli nam obejrzeć z bliska maoryskie płaskorzeźby wykute w skale. To współczesne dzieło, wykonane niecałe 50 lat temu przez maoryskich artystów jako dar dla mieszkańców Taupo.

SONY DSC
Maoryska twarz na jeziorze Taupo

Wszystkie opisane poniżej atrakcje znajdują się na Wyspie Północnej. Według niektórych jeszcze piękniejsza jest Wyspa Południowa – na nią niestety nie starczyło nam czasu. Kolejny powód by powrócić do kraju wulkanów i hobbitów!

KĄCIK PRAKTYCZNY

 Kiedy: Najlepszą porą na wyprawę do Nowej Zelandii będzie wiosna lub lato, a więc okres od października do maja.

Wiza: Obywatele polscy mogą przebywać na terytorium Nowej Zelandii bez wizy 90 dni.

Waluta i ceny: 1 NZD (Nowozelandzki Dolar) = ok. 2,57 PLN. Ceny są oczywiście zdecydowanie wyższe niż w Azji, ale niższe niż np. w Australii – najwięcej zapłacimy za noclegi i transport.

Dojazd i transport: To wyjątkowo odległy kraniec świata, więc długie połączenia z przesiadkami odstraszają wiele osób. Ja akurat połączyłam podróż do Nowej Zelandii ze zwiedzaniem Azji Południowo-Wschodniej – skorzystałam z tanich biletów oferowanych przez AirAsia. Na samej wyspie najwygodniej wypożyczyć auto. Alternatywną opcją są wspomniane autobusy – dawniej Mana Bus, aktualnie InterCity.

 Wege jedzenie: Gastronomia w Nowej Zelandii nie zachwyca, najtaniej i najciekawiej chyba stołować się u imigrantów, np. hindusów – egzotyczne restauracje znajdziemy oczywiście tylko w miastach. W schroniskach i na szlaku najlepiej zaopatrzyć się w produkty spożywcze i samodzielnie przygotowywać posiłki.

TOP 3 miejsca na Wyspie Północnej: Tongariro, Hobbiton, Waimangu

20161017_102644
Dla takiej zieleni chce się rzucić wszystko i hodować owce
SONY DSC
Nad jeziorem zwanym Wrzącą Patelnią (Frying Pan Lake)
SONY DSC
Odpoczynek z widokiem na Mordor

4 uwagi do wpisu “Mordor czy Shire? Nowa Zelandia śladem Hobbitów

  1. Kiedyś marzyła mi się podróż do Nowej Zelandii 😍 Dziś te marzenia odżyły. Hobbicia wioska faktycznie droga, ale przecież wrażenia zostaną na zawsze w pamięci 🙂 Ps. Przepiękne zdjęcia, które pobudziły wyobraźnię 🙂

    Polubienie

  2. 95% kraju nie ma zasiegu. zasieg tylko w miastach i na glównych drogach. czasem trzeba przejechac 100 km zeby miec zasieg. leje. nie mozna WOGÓLE wysiadac z auta bo meszki. zawsze i wszedzie. leje. nazi department of tourism zabrania wszystkiego, wszedzie. spanie na dziko to bullshit – albo masa niemców, albo o 6tej rano przychodzi nazi i daje mandat. leje. depresja. kilo baraniny w sklepie 40 dolarów. surowej. gotowej do jedzenia nie ma. kilo czeresni 40 dolarów. leje. benzyna w cenie europy, dwa razy wiecej niz w australii. 4 razy wiecej niz US. leje. meszki. cale fjordy nie maja dróg, sa niedostepne. meszki. leje. komary i baki w arktyce to zero w porównaniu do meszek. leje. zeby znalezc miejsce na noc, trzeba pojezdzic ze 2-3 godziny, wszedzie ploty i zakazy. wszedzie!!!!! aplikacje z miejscami do spania wysylyja wzystkich niemców na malutkie parkingi na 5 aut, stoi sie drzwi w drzwi, jak przed supermarketem. jak sie stanie z boku, to mandat. leje. meszki. nie mozna zagotowac wody bo meszki. i leje. trzeba przeskakiwac wyspe z poludnia na pólnoc, albo wschód zachód zeby nie lalo. n.z. jablka po 5 dolarów za kilo. te same jablka wszedzie indziej na swiecie po 1.50 dolara. aftershave za 50 dolarów w normalnym swiecie tam kosztuje 180.
    wszystkie mosty sa na jedno auto, poza Auckland. miasteczka wygladaja tak: bank, china takeout, empty store, second hand ze starymi smieciami, empty store, china takeout, second hand, bank and so on – kompletny upadek i depresja. pierwszy raz w zyciu kupowalem w second handzie. wejscie na gorace kapiele 100 dolarów. dwa razy psychopaci zagrazali mojemu zyciu (wyspa pólnocna, srodek-wschód), jeden z shotgunem. policja to ignoruje.
    co by tu jeszcze? jest pare dobrych rzeczy, wymieniam zle, bo NIKT tego nie mówi. bardzo latwo zarejestrowac auto, ubezpieczenia nieobowiazkowe i tanie. przeglad co 6 miesiecy. w morzu sie nikt nie kapie, poza surferami, zimno, prady. meszki doprowadzaja do obledu.nie ma na nie sposobu. wszedzie mlodociane adolfki. tysiacami. supermarkety, maja ich 3, sa tak zle,ze nie ma co jesc. marzy sie o powrocie do swiata i normalnym jedzeniu. ogólnie marzy sie o normalnym swiecie, caly czas odlicza dni do wyjazdu . w goracych wodach maja amebe co wchodzi do mózgu. no chyba ze sie zaplaci 100 dolarów za wstep, to mówia ze nie ma ameby

    Polubienie

  3. 95% kraju nie ma zasiegu. zasieg tylko w miastach i na glównych drogach. czasem trzeba przejechac 100 km zeby miec zasieg. leje. nie mozna WOGÓLE wysiadac z auta bo meszki. zawsze i wszedzie. leje. nazi department of tourism zabrania wszystkiego, wszedzie. spanie na dziko to bullshit – albo masa niemców, albo o 6tej rano przychodzi nazi i daje mandat. leje. depresja. kilo baraniny w sklepie 40 dolarów. surowej. gotowej do jedzenia nie ma. kilo czeresni 40 dolarów. leje. benzyna w cenie europy, dwa razy wiecej niz w australii. 4 razy wiecej niz US. leje. meszki. cale fjordy nie maja dróg, sa niedostepne. meszki. leje. komary i baki w arktyce to zero w porównaniu do meszek. leje. zeby znalezc miejsce na noc, trzeba pojezdzic ze 2-3 godziny, wszedzie ploty i zakazy. wszedzie!!!!! aplikacje z miejscami do spania wysylyja wzystkich niemców na malutkie parkingi na 5 aut, stoi sie drzwi w drzwi, jak przed supermarketem. jak sie stanie z boku, to mandat. leje. meszki. nie mozna zagotowac wody bo meszki. i leje. trzeba przeskakiwac wyspe z poludnia na pólnoc, albo wschód zachód zeby nie lalo. n.z. jablka po 5 dolarów za kilo. te same jablka wszedzie indziej na swiecie po 1.50 dolara. aftershave za 50 dolarów w normalnym swiecie tam kosztuje 180.
    wszystkie mosty sa na jedno auto, poza Auckland. miasteczka wygladaja tak: bank, china takeout, empty store, second hand ze starymi smieciami, empty store, china takeout, second hand, bank and so on – kompletny upadek i depresja. pierwszy raz w zyciu kupowalem w second handzie. wejscie na gorace kapiele 100 dolarów. dwa razy psychopaci zagrazali mojemu zyciu (wyspa pólnocna, srodek-wschód), jeden z shotgunem. policja to ignoruje.
    co by tu jeszcze? jest pare dobrych rzeczy, wymieniam zle, bo NIKT tego nie mówi. bardzo latwo zarejestrowac auto, ubezpieczenia nieobowiazkowe i tanie. przeglad co 6 miesiecy. w morzu sie nikt nie kapie, poza surferami, zimno, prady. meszki doprowadzaja do obledu.nie ma na nie sposobu. wszedzie mlodociane adolfki. tysiacami. supermarkety, maja ich 3, sa tak zle,ze nie ma co jesc. marzy sie o powrocie do swiata i normalnym jedzeniu. ogólnie marzy sie o normalnym swiecie, caly czas odlicza dni do wyjazdu . w goracych wodach maja amebe co wchodzi do mózgu. no chyba ze sie zaplaci 100 dolarów za wstep, to mówia ze nie ma ameby

    Polubienie

  4. sprzedaz auta w n. zeelandii – moze nie byc slodko:

    konczylem wakacje w n.z w marcu, czyli ichniej jesieni, w christchurch. oczywiscie chcialem sprzedac auto, kupione tanio i raczej parchate. kupione z zalozeniem, ze oddam je na zlom. za zlomy placa roznie, ale max. okolo 300 nzd, w duzych miastach. na dlugo przed momentem pozbycia sie auta szukalem wszelkich mozliwych sposobow sprzedazy. i klientow. miejscowi sa kompletnie dolujacy, na ogloszenie – auto na sprzedaz – zawsze odpowiadaja pytaniem czy auto jest wciaz na sprzedaz, a po odpowiedzi potwierdzajacej milkna. wszyscy. takie zboczenie narodowe. jedna niemka w swoim ogloszeniu napisala: tak, auto jest na sprzedaz, tak, auto jest na sprzedaz. na pewno wciaz dostawala pytanie, czy auto jest na sprzedaz. w miedzyczasie sprzedalem kola, na ktorych byly dobre opony, zamieniajac sie na lyse. probowalem sprzedac akumulator, jako ze mialem drugi, slaby, ktory juz nie chcial krecic po nocy z przymrozkami. ten slaby wystarczyl, zeby dojechac na zlom. zapomnialem, ze mam dobry bagaznik dachowy, i ze moge go sprzedac – do dzis sie pukam w glowe. tak wiec sprzedawalem co sie dalo po kawalku. oczywiscie przy okazji sprzedazy wszelkiego sprzetu kampingowego i wszystkiego, co bylo sprzedajne. a w n.z., krolestwie shit,u, wszystko jest. w christchurch pojechalem na auto gielde dla backpackersow. po lecie, czyli na koniec sezonu, bylo tam kilkanascie vanow, wartych miedzy 6 a 15 tys. nzd. i nic innego. I ZERO KUPUJACYCH!!! zero. mniemniaszki, co to wylozyli taka kase na swoje autka, plakali, ze latwiej sprzedac auto na antarktydzie. a czego sie spodziewali kupujac auto? naiwne dzieci? nawet nie bylo tam sępow i naciagaczy, placacych po 500 dolarow za auto. jest ich w tym kraju mnostwo, mnie tez podchodzili z tak kosmicznymi propozycjami, ze ja bym nigdy takiego oszustwa nie wymyslil. np. : zostaw mi auto i upowaznij do sprzedazy, a jak go sprzedam, to ci wysle kase gdziekolwiek w swiecie. i kilka innych, co juz nawet wole nie pamietac.
    konczac wakacje, chcialoby sie pozbyc auta w przeddzien wylotu. a to jest nieosiagalne, jesli chce sie sprzedac. jak sie sprzeda wczesniej, to trzeba , przez nie wiadomo ile dni, spac w hostelu. ( w ch.ch. noc w hostelu dochodzila do 100 nzd., w izbie zbiorczej troche taniej) wiec sie trzeba kisic w miescie, nie wiadomo po co, w syfie, tracic czas i pieniadze. bez sensu. a jak sie nie sprzeda? porzucic na parkingu przed lotniskiem? niektorzy to proponowali. ale 15 tys. nzd szlag trafia. tez bez sensu.
    dalem za swojego parszka 850 dollar, troche w nim musialem dlubac, przywiozlem sobie podstawowe narzedzia. musialem zmienic opony, bo zdarlem na szutrach do drutow. oczywiscie ze zlomu. tak ze dolozylem pare stow na rozne czesci. na zlom oddalem go za 300, za kola wzialem 150. spalem w nim do ostatniej chwili, ze zlomu pojechalem prosto na lotnisko. ogolnie, nie wydalem na spanie ani jednego centa przez kilka miesiecy. oczywiscie wydalem na benzyne, bo zeby znalezc miejsce na noc, czasem trzeba bylo duuuuzo sie najezdzic.
    a adolfki z gieldy dla backpackers? nie mam pojecia, ale ich zalamane miny i wyparowana buta byly slodkie. tudziez ich glupota, bezdenny brak wyobrazni. das ist keine deutschland, menschen. angielski swiat nie dziala po niemiecku, a autka do oszustow po 5 stów! albo zostawione przed lotniskiem….

    Polubienie

Leave a Reply

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s