Wakacje to odpoczynek, rozrywka, relaks. Niektórzy wolą plażing, inni wspinaczkę po górach, jeszcze inni zwiedzanie miast czy hostelowe imprezy, ale wszyscy podchodzimy do podróży w kategoriach hedonistycznych. Wyjazdy mają sprawiać nam przyjemność. Czy zawsze i koniecznie?
Pisząc jakiś czas temu o Indiach, tłumaczyłam, dlaczego ten kraj mnie nie zachwycił i póki co nie planuję tam wracać:
Nie potrafię po prostu przymknąć oczu na te nieco mniej „instagramowe” obrazki na indyjskich ulicach i udawać, że wychudzeni żebracy to kolejny element uroczego folkloru. Podziwiając duchowe i materialne dziedzictwo hinduizmu nie potrafię nie myśleć o tym, jakie implikacje niesie ze sobą społeczeństwo kastowe. Zachwycając się wielokulturowością, nie sposób pominąć doniesienia o wzajemnych pogromach i konfliktach między hindusami i muzułmanami. Nie mogę ignorować statystyk gwałtów, nie współczuć tutejszym kobietom i nie czuć się nieswojo, spacerując sama po zmroku.
To wszystko prawda, ale pod wpływem między innymi właśnie tej podróży zaczęłam się zastanawiać, czy to faktycznie tak źle, że Indie zmuszają do refleksji i trochę psują nam dobre samopoczucie.
Podróże a turystyka
Jeszcze kilkaset lat temu nikomu nie przyszłoby na myśl, że wyjazd do nieznanych krain może sprawiać przyjemność. Turystyka w takim znaczeniu, w jakim znamy ją dzisiaj, to twór XIX-wieczny. Wcześniej wyprawy podejmowane były głównie w celach religijnych, badawczych, politycznych lub wojennych.
Szybko jednak przyzwyczailiśmy się do dobrego. Turystyka nie tylko stała się prężną dziedziną gospodarki, ale „rozgałęziła się” na mnóstwo ciekawych odmian i dla całych grup społecznych stała się niejako stylem życia. Dawno temu pisałam, że backpacker w niczym nie jest lepszy od przeciętnego turysty na wczasach all inclusive. Nadal to podtrzymuję, bo choć niektórym może się wydawać, że wyjazd z plecakiem to Wietnamu to niesamowicie oryginalny wyczyn, nadal wpisuje się on w masową turystykę. I zarówno niskobudżetowy turysta z plecakiem, jak i gość hotelu pięciogwiazdkowego mogą się podczas swoich podróży zachowywać mniej lub bardziej odpowiedzialnie.
Dla nas, przedstawicieli europejskiej klasy średniej, podróże przestały być przywilejem, raczej stały się naturalnym elementem życia. Oczywiście, dla niektórych będą to wczasy raz w roku, dla innych praca cyfrowego nomada, jednak nikt już chyba nie uważa zagranicznego urlopu za przejaw luksusu. Wystarczy zresztą spojrzeć na naszą reakcję na ograniczenia związane z epidemią koronawirusa, by zrozumieć, jak trudno nam dziś zrezygnować z wyjazdów – i to nie tylko podróżniczym blogerom, czy osobom, które żyją w drodze.
Czym są dla mnie podróże? To na pewno przede wszystkim hobby uprawiane dla przyjemności. Po prostu uwielbiam odwiedzać nowe miejsca, to daje mi ten niesamowity dreszczyk emocji, do którego dochodzą oczywiście przeżycia estetyczne, kulturowe, osobiste itp.

Podróże kształcą?
W kolejnym tekście sprzed paru lat wspomniałam, że podróże kształcą wykształconych. Uwrażliwiają wrażliwych i otwierają umysły tych, którzy są już na świat otwarci. No właśnie, rola edukacyjna podróży chyba trochę zeszła na dalszy plan w ostatnich latach światowego boomu turystycznego. A szkoda. Chciałabym znów mocniej nastawić się na to kształcenie. Pragnę też więcej od siebie dawać jako turystka odwiedzająca dane miejsce, zwłaszcza jeśli jest to kraj uboższy od mojej ojczyzny lub uwikłany w różnego rodzaju problemy. Nie chcę, by wyjazdy służyły tylko wyłącznie mi. Kwestia etycznego podróżowania i wspieranie lokalnych społeczności to tematy interesujące mnie od dawna, ale nadal nie zgłębiłam ich na tyle, by móc z ręką na sercu powiedzieć, że podróżuję świadomie.
Nie pokochałam Indii, ale w sumie jestem wdzięczna za całe doświadczenie, które mi dały. Szkoda, że nie byłam w stanie zrobić czegoś pożytecznego tam, na miejscu. Trochę też żałuję, że nie odbyłam w swoim życiu więcej takich „nieprzyjemnych” podróży. Takich, które człowiekiem trochę potrząsają i wzbudzają w nim poczucie winy. Przecież podróże nie muszą, a wręcz nie powinny składać się tylko z instagramowych obrazków.
Dużo korzystam z Instagrama, to aktualnie moja ulubiona platforma do relacjonowania kolumbijskiej rzeczywistości. Przyznaję też, że fotki publikowane zarówno na blogu, jak i w social mediach, edytuję i poprawiam w Lightroomie. Sami zresztą pewnie widzicie, że chociażby zdjęcia ilustrujące ten wpis są „muśnięte filtrem” 😉
Mój blog czy Instagram mogą być piękne i kolorowe, ale moje podróże nie muszą takie być. A Wasze?
Jestem też ciekawa, jakie macie pomysły i sposoby, by podróżować bardziej odpowiedzialnie? Wiem, że wolontariaty zwykle nie są najlepszym rozwiązaniem, bo karmią tzw. wolonturystykę, która absolutnie nie jest etyczna. Więc jak nie wolontariat, to co?

Wydaje mi się, że samą podróżą dokądś raczej nie bardzo można coś zmienić w danej społeczności czy w danym miejscu. Dopiero byciem. Ale czy bycie jest podróżą?
PolubieniePolubienie