5 moich miejsc na Ziemi

Każdy z nas je ma, nieważne czy jest nałogowym podróżnikiem, czy bierze urlop raz na dwa lata. Miejsca wyjątkowe, które mocno siedzą w głowie i nie pozwalają o sobie zapomnieć. Które zmieniają nas, nasze życie i spojrzenie na świat. Miejsca, do których wciąż chce się wracać, choć nie zawsze jest to możliwe. Czasem już nigdy nie wracamy i pozostaje tylko tęsknota.

Oto moja „złota piątka” – kolejność w pewnym sensie chronologiczna, by nie rzec biograficzna. Lista wciąż się zmienia, choć niektóre pozycje trzymają się mocno od lat.

1) Puszczykowo

las

Jedno z wczesnych wspomnień z dzieciństwa. Mam 4 albo 5 lat, jedziemy samochodem, prowadzi Dziadek, ja siedzę w głębi przykurzonego siedzenia, obłożona poduszkami i pościelą (w tych czasach nikt nie słyszał o dziecięcych fotelikach). Trochę przysypiam, a trochę chce mi się wymiotować – między kolanami ściskam biało-pomarańczowe wiaderko. Chyba mam chorobę lokomocyjną. O dziwo, z wiekiem się z niej (prawie) wyleczyłam.

Budzę się, gdy zjeżdżamy wąską, zalaną słońcem ścieżką wzdłuż zielonego płotu (dziesięć lat później już kompletne odrapanego). Płotu, przez który będę przełazić namiętnie wiele razy (choć jeszcze nie tego lata). Zatrzymujemy się przed furtką, na której będę się za chwilę huśtać, wbrew przestrogom Mamy. Czeka na mnie ogród otoczony tujami i krzakami porzeczki, piaskownica i biały domek z płaskim dachem, który wydaje mi się wielki i piękny niczym zaczarowany pałac.

Wycieczki do Puszczykowa były moimi pierwszymi podróżami w życiu. Jeżdżę tam regularnie, od kiedy pamiętam. Tylko w 2007 mnie tam nie było – rok śmierci Dziadka.

O małym miasteczku pod Poznaniem – nadwarciańskiej Nibylandii – pisałam już kiedyś na blogu. Pomijając cały osobisty stosunek, który łączy mnie z tym miejscem (mieszanka błogich wspomnień dzieciństwa z nieco świeższymi i bogato udokumentowanymi fotograficzne wspomnieniami imprez z przyjaciółmi) Puszczykowo jest po prostu pięknym zakątkiem Wielkopolski. Las, rzeka, jeziora, park narodowy, wakacyjny klimat sprawiają, że sympatia do „Puszczy” udziela się każdemu, kogo tam zabrałam.

2) Warszawa

warszawa

Z oczywistych przyczyn nie uwzględniłam na liście Gdańska, z którego pochodzę. Rodzinny dom to zupełnie inna kategoria – wiadomo, że na zawsze zajmuje szczególne miejsce w sercu. Poza tym Trójmiasta chyba nie trzeba nikomu reklamować 😉

Z Warszawą jest inaczej. Warszawa to taka trudna miłość. Na pierwszy rzut oka niezbyt ciekawe, brudne, chaotyczne i wiecznie pędzące donikąd miasto. Nie znaczy to, że nie ma w nim fajnych miejsc, trzeba jednak włożyć nieco wysiłku, by je odkryć.

Trochę przez przypadek wyjechałam do stolicy na studia. Pojechałam za pierwszą miłością, tam przeżyłam kolejne – miłości i przygody. Nie wiedziałam o Warszawie kompletnie nic, gdzie leży Ursynów, a gdzie Żoliborz, co warto zwiedzić, gdzie pójść, które miejsca są modne, a które niebezpieczne. Oswajałam ją stopniowo, moje pierwsze w życiu nie-rodzinne miasto. Po prostu wsiadałam w byle autobus i jeździłam od pętli do pętli. Z nosem w mapie (przed epoką smartfonów i aplikacji JakDojadę) uczyłam się rozkładu dzielnic. Nawet nie zauważyłam, kiedy zaczęłam się w Warszawie całkiem nieźle orientować.

Studiowałam na dwóch warszawskich uczelniach, znalazłam pierwszą fantastyczną pracę i odkryłam, przynajmniej częściowo, swoje „powołanie”. Warszawa nauczyła mnie samodzielności, ale i pokory. Poznałam cudownych ludzi, ale dostałam też ostro po tyłku i przekonałam się, że nie zawsze można wszystkim ufać. Przeżyłam mnóstwo niesamowitych historii, które dziś służą za imprezowe anegdotki, a wówczas spędzały mi sen z powiek.  Miałam fatalną passę, jeśli chodzi o współlokatorów – mieszkałam z psychopatką, psychopatą i złodziejką (nie jednocześnie, ale jedno po drugim, w przeciągu roku). Często czułam się przeraźliwie samotna, innym razem cieszyłam się, wracając do tego nieokiełznanego miasta, które stopniowo stało się moje. Dziś, mieszkając zagranicą, za Warszawą tęsknię prawie równie mocno, co za domem. To był mój drugi dom przez 7 lat i zostawiłam tam kawałek siebie.

3) Peru

peru

Ja wiem, że ciężko nazwać państwo (i to tak ogromne) miejscem. Zwłaszcza, że poznałam Peru dość pobieżnie, w trakcie zorganizowanej wycieczki parę lat temu. Uświadomiła mi ona parę rzeczy. Po pierwsze, że wycieczki zorganizowane nie są dla mnie. Po drugie, że zakochałam się w Ameryce Południowej.

Od Peru zaczęło się wszystko. Fascynacja latynoską kulturą, samodzielne podróże – w tym do Brazylii, podyplomowe studia z latynoamerykanistyki, nauka hiszpańskiego z samouczków (pierwsze zdanie, które poznałam: no exportamos naranjas niestety do dziś mi się nie przydało). Ameryka Południowa mnie ciągnęła i chciałam tam wrócić na dłużej. Dlatego rzuciłam pracę w Warszawie i przystąpiłam do programu stażowego AIESEC, aby ostatecznie wylądować w Azji. Zabawnie się czasem układa życie! I choć Azja okazała się wspaniałą przygodą i tu też odnalazłam swoje miejsca (o tym za chwilę), to marzenie wyjazdu na południowoamerykański kontynent nadal tkwi w mojej głowie i na swój pokrętny sposób wciąż dążę do jego realizacji.

4) Lizbona

SONY DSC

Jeśli Puszczykowo zawdzięczam Dziadkowi, a Warszawę przyjaciołom ze studiów, to Lizbonę w 100% Mamie. To ona wyciągnęła mnie kiedyś po raz pierwszy do tego miasta, które szczerze mówiąc ani mnie ziębiło ani grzało – miałam już wówczas w głowie dalsze wojaże, więc Europa niespecjalnie mnie ciągnęła.

Lizbona jest jedynym póki co europejskim nie-polskim miastem, do którego wracałam aż trzykrotnie. Pisałam o niej na blogu, ale raczej w poradnikowym tonie, nie mogąc się jakoś zebrać, by spisać emocje, które mnie z nią wiążą. Sama nie wiem, co w niej takiego szczególnego. Może chodzi o to, że jest z jednej strony pozytywna w radosnym śródziemnomorsko-latynoskim stylu, a z drugiej strony ma nostalgiczną duszę introwertyczki – trochę jak ja 😉

W zasadzie Lizbona ma wszystko, co lubię w dużych miastach: urokliwą starówkę i historię w tle, marynistyczno-portowy klimat, bliskość plaż, ciekawą lokalną kulturę i muzykę (fado!), wyjątkowo ciepłych ludzi. Jest jednym z tych nielicznych miejsc na Ziemi, w których chętnie zamieszkałabym na dłużej – kto wie, może jeszcze będzie mi to dane.

5) Sumatra Zachodnia

SONY DSC

O zagubionej między dżunglą a plażą sielskiej indonezyjskiej wiosce Sungai Pinang pisałam w zeszłym roku, możecie więc przeczytać całą historię dokładnie – jak tam trafiłam i w jaki sposób ta samotna podróż stała się dla mnie przeżyciem wyjątkowym.

W tym roku, podczas podróży życia – AsiaTripu z przyjaciółkami, udało mi się na Sumatrę wrócić i ponownie zakochać się w tym miejscu. Indonezja w ogóle awansowała w moim osobistym rankingu, stając się ulubionym państwem Azji Południowo-Wschodniej (i jednym z ulubionych na świecie). A moją top wyspą Indonezji jest właśnie Sumatra – bardziej dzika i nieprzystępna niż Jawa czy Bali, przy tym zachwycająca przyrodą i gościnnością mieszkańców. Wkrótce opuszczę Azję na dobre, ale myślę intensywnie o tym, by jeszcze tu wrócić – właśnie dla niej, dla Indonezji, z Sumatrą na czele.

* * *

A co z Kuala Lumpur, gdzie spędziłam ostatnie półtora roku swojego życia? Co z zaskakująca Birmą czy magicznym brazylijskim Salvadorem? Miejsca ważne można by mnożyć, bo w sumie każda podróż w jakiś sposób na mnie wpływa, każda zostawia swój ślad – na pewno wiecie, o co chodzi.

Tekst powstał w ramach jesiennego projektu Klubu Polki na Obczyźnie – więcej wpisów z tej serii od dziewczyn mieszkających w różnych zakątkach globu, przeczytacie TU.  A Wy, macie swoją złota listę?

3 uwagi do wpisu “5 moich miejsc na Ziemi

Leave a Reply

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s