Kiedy wyjeżdżałam w nieznane do Azji, znajomi łapali się za głowę i wieszczyli: zginiesz tam. Ty – roztrzepana, gapowata, potykająca się na prostej drodze o własne nogi. Zgubisz się, porwą cię albo przynajmniej okradną – mówili. Mieli trochę racji.
Nikt mnie nie porwał, ale udało mi się zgubić wielokrotnie. Ostatnio straciłam też laptopa – chciałabym stwierdzić, że po prostu miałam pecha i mnie okradli, ale w gruncie rzeczy była to wyłącznie moja wina i efekt roztargnienia. Zostawiłam laptopa w autobusie – dosłownie. Wstyd się było ludziom przyznawać.
Zdarzyło mi się wsiaść do złego busa – i nie mam tu na myśli komunikacji miejskiej (bo to normalka), tylko połączenia międzymiastowe – i pojechać do Alor Setar zamiast do Penang. Innym razem w podobnym autobusie przespałam swój przystanek (w sensie właściwe miasto) i obudziłam się na granicy z Tajlandią, gdy zażądali ode mnie paszportu (którego oczywiście nie miałam).
Notorycznie coś gubię i czegoś zapominam. Raz zapomniałam się solidnie przepakować, gdy leciałam do Singapuru i na lotnisku skonfiskowano mi gaz pieprzowy i scyzoryk. Żałujcie, że nie widzieliście miny strażników przeprowadzających kontrolę bezpieczeństwa na bramkach, gdy próbowali rozszyfrować napisy na polskim opakowaniu rzeczonego gazu. Zdjęcie tych przedmiotów i mojego paszportu trafiło gdzieś do dokumentacji.
Ot, drobne incydenty, nic poważnego – raczej powód do śmiechu niż płaczu, może poza utratą laptopa. Po co Wam to opowiadam? Bo choć podróżowanie staje się coraz łatwiejsze, tańsze i przystępniejsze dla przeciętnego Kowalskiego, podróżnicy (nawet ci bardzo amatorscy) lubią kreować się na superbohaterów. Jeśli są wyjątkowo popularni, stają się travelebrytami. I słuchamy z podziwem, jak taki śmiałek szedł przez amazońską dżunglę, albo przejechał pół świata autostopem. I myślimy: ja to nie dałbym / dałabym rady. Bzdura.
Wiemy już, że nie musimy być super bogaci, żeby wyruszyć w świat – media zasypują nas informacjami i poradami, jak podróżować niskobudżetowo. Czas powiedzieć też głośno, że nie musimy być specjalnie ogarnięci ani doświadczeni. Nie musimy być „gwiazdami”. Ba, co więcej – moim zdaniem bycie życiową gapą ma swoje plusy i pod wieloma względami podróżowanie może być dla takiej osoby łatwiejsze😉

fot. Shutterstock
Zalety bycia ciamajdą w podróży
Osoba ciamajdowata z natury jest bardziej wytrwała i tolerancyjna, mniej marudzi i łatwiej znosi trudy podróży. Wynika to z tego, że niespodziewane niedogodności przytrafiają jej się co i rusz, więc człowiek się przyzwyczaja. Można powiedzieć, że ciamajda z natury żyje poza strefą komfortu.
Ergo, ciamajda jest elastyczna, potrafi improwizować i dostosowywać się do sytuacji. Nie ma kłopotu, z którego nie potrafiłaby wybrnąć. Raczej nie grozi jej nieśmiałość, bo ciamajda nauczyła się, że w sytuacji kryzysowej, zwłaszcza w podróży, warto prosić ludzi o pomoc. A ile ciekawych znajomości może z tych kryzysów wyniknąć!
Osoby ciamajdowate są zwykle optymistami, bo bazują na doświadczeniu, które mówi, że zawsze się jakoś ułoży. Nie dołują się głupotami, wiedzą, że szkoda na to nerwów i energii. Zauważyłam, że im bardziej człowiek jest zorganizowany, tym łatwiej się stresuje. Jak ktoś jest tzw. nieogarem, to uczucie stresu jest mu niemal obce.
Paradoksalnie, ciamajdy często są bardziej czujne podczas podróży. Znają swoje słabości i wiedzą, czym grozi chwila nieuwagi. Mają nawyk sprawdzania wszystkiego 10 razy i nie popadają tak łatwo w podróżniczy samozachwyt – który niestety kończy się zazwyczaj źle.
Ciamajdy mają wiele przygód – choćby chciały ich uniknąć, jest to niemożliwe. Wszystkie te niezręczne sytuacje z czasem stają się zabawnymi anegdotkami, które opowiada się znajomym i wspomina z nostalgią.
Tak ja się pocieszam 😉 A Wy?
Temat dość mi bliski:) Już 5 razy zgubiłam paszport na lotnisku 😉 Jak do tej pory, miałam ogromne szczęście, bo zawsze się znajdywał. Od pewnego momentu dostałam jednak nawyku ciągłego sprawdzania gdzie jest, nawet kiedy jestem w domu 😉
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Siedzimy z Oleńka i Gosia i przesyłamy buziaki naszej Ciamajdzie,która zwiedzilam 3/4 globu :))))
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Buziaki Misiaki!!
PolubieniePolubienie
To cos jakby o mnie 😁😁😁 Ciamajda optymistka i nieogar, malo tego, wszystko zawsze zostawiam na ostatnia chwile… nie mam stresu, raczej wszystko w dupie, bo zawsze sie jakos uklada 😁😁😁 z kazdej podrozy po Azji I nie tylko, wracalam zywa 😂😂😂😂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
I oby tak dalej! 😉 W Azji to w ogóle człowiek się wyluzowuje, siłą rzeczy. Po prostu trzeba zaakceptować tamtejszy flow 😉
PolubieniePolubienie
O, to o mnie!
Prawie dwa lata przeżyłam jakoś sama w podróży, a niektórzy do tej pory dziwią się jak ja to zrobiłam 😛 Bilans? Co najmniej 3 (bo już straciłam rachubę) zgubione telefony (jeden tak jak Ty laptopa zostawiłam w autobusie, drugiego w lotniskowej łazience i po 5min kiedy się zorientowałam i po niego wróciłam już go tam nie było, jeszcze inny na moich oczach utonął mi w kopenhaskim kanale kiedy siedząc na murku przy wodzie wymsknął mi się z rąk…), straty w dolarach (300, tym razem ukradzione z hotelowego pokoju).
Map online wtedy nawet jeszcze nie było, więc mam przynajmniej wymówkę, że używając tych papierowych łatwiej było się zgubić 😛
Przy wietnamskiej granicy utknęłam na kilkanaście dni, bo nie doczytałam, że moja wiza wjazdowa nie jest JESZCZE ważna, a raz wylatując do Azji na kilka miesięcy zaraz po wyruszeniu busika na lotnisko w Berlinie zorientowałam się, że zostawiłam w domu ładowarkę do laptopa. Przegapiłam lot, koczując na lotnisku już 6 godz. przed planowanym odlotem… Mój bagaż był już załadowany do samolotu.
Cóż, dzięki temu mam przynajmniej co wspominać, z czego się śmiać i o czym pisać na blogu 😛
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Uśmiałam się. No piękny zestaw przygód i wszystkie bardzo w moim stylu. Piąteczka! A wspomina się potem bardzo wesoło, to fakt 😉
PolubieniePolubienie