Salvador da Bahia – cała magia Brazylii

Salvador był gorący, głośny i nierzeczywisty. Kolorowe miasto pod palmami. W hostelowym pokoju wisiał niebieski hamak. Codziennie usypiały mnie i budziły monotonne dźwięki bębnów. Ulice spowijał charakterystyczny gęsty zapach oleju z palmy dendê. Czasem mam wrażenie, że cała ta podróż była tylko snem.

Could you close the window, please? – wołam, przekrzykując radio, do sympatycznego, przysadzistego taksówkarza, gdy ruszamy spod lotniska. Z brazylijskim upałem radzi sobie na własny sposób – wszystkie cztery szyby są opuszczone. Kartka, na której zapisałam adres hostelu, prawie wyfruwa za okno.

Taksiarz patrzy na mnie bezradnie i wzrusza ramionami. Wyciągam znacząco rękę w kierunku okna i powoli sylabizuję swoją prośbę. Twarz mężczyzny rozjaśnia się, ścisza muzykę, zaczyna coś mówić po portugalsku i żywiołowo gestykulować. Chyba opowiada o miejscach, które mijamy.

Wzdycham, rozbawiona. Język angielski okazuje się w Brazylii mniej więcej tak samo przydatny, jak polski. Przekonuję się o tym jeszcze wielokrotnie, pytając policjanta o drogę i prosząc o angielskie menu w ulicznej knajpie. Młody kelner patrzy na mnie tak szczerze zaskoczonym wzrokiem, jakbym zażądała góry śniegu. Przydaje się za to mój (wówczas jeszcze łamany) hiszpański, kartka papieru, długopis, mowa ciała i dużo dobrych chęci. Mimo barier językowych komunikacja z roześmianymi Brazylijczykami nie jest taka trudna.

Korzenie

Porównajmy Brazylię do drzewa – na przykład do brezylki, pierwszego znaczącego towaru eksportowego, od którego kraj wziął swoją nazwę. Pień stanowi Rio de Janeiro – wizytówka Brazylii na całym świecie. Gałęziami będą inne metropolie: São Paulo, Porto Alegre, Belo Horizonte. Osobny konar należy się stolicy, Brasílii. Amazońska puszcza to korona drzewa, a cudowny wodospad Iguazú jest niczym kwiat. Ale korzenie… Korzenie leżą w stanie Bahia i są dziwne, poskręcane, sięgające afrykańskiej ziemi. Sercem Bahii jest miasto Salvador (nie mylić z Salwadorem, państwem Ameryki Środkowej). To pierwsza historyczna stolica Brazylii, jej kolebka, prawdziwa i nieokrzesana dusza.

Chciałabym tę duszę poznać i zrozumieć, ale już po kilku godzinach spędzonych w Salvadorze wiem, że natrafiłam na wyjątkowo fascynującą zagadkę. Wypatruję wskazówek do jej rozwiązania. Spaceruję stromymi uliczkami Pelourinho – salvadorskiej starówki, przypominającej kolonialny skansen. Kolorowe domki wyglądają niczym zabawki, makieta miasta pomalowana pastelowymi farbkami. Trudno uwierzyć, że na ślicznym jak z obrazka placu Terreiro de Jesus ciasno otoczonym barwnymi fasadami swoją kaźń przeżywali niewolnicy sprowadzani masowo z Afryki.

Salvador jest jednym z najstarszych miast Nowego Świata. Tutaj w XVI wieku założono pierwszy targ niewolników na kontynencie i tu do dziś bije żywe źródło afrobrazylijskiej kultury. Choć wydaje się ona barwna i radosna, podszyta jest bolesnymi doświadczeniami. W Salvadorze człowiek przypomina sobie, że wszystkie jej charakterystyczne elementy, jak tajemnicze religie candomblé i umbanda, brazylijski karnawał czy słynna capoeira zostały stworzone przez zniewolonych ludzi, których pozytywne usposobienie zawsze ciągnęło do muzyki i zabawy, niezależnie od okoliczności.

Czary

Salvador jest magiczny w dosłownym znaczeniu tego słowa. Nie chodzi więc tylko o to, że jest klimatyczny i urokliwy. To miasto mistyczne, przesycone egzotyczną dla Europejczyka religijnością, zagadkowymi obyczajami, spowite mgłą tajemnicy.

Podobno jest tu 365 kościołów – po jednym na każdy dzień w roku. Ile jest świątyń candomblé, tego nie wie nikt. Czołową afroamerykańską religię animistyczną praktykuje się w domach i na podwórzach (terreiros). Zapragnęłam zobaczyć ceremonię na żywo, choć wiem, że bez znajomości trudno dotrzeć do autentycznych obrzędów dla lokalsów. Zagaduję jednak miejscowego przewodnika, który przesiaduje w hostelu, szukając chętnych do oprowadzenia po okolicy. Jest zdeklarowanym wyznawcą candomblé.

– Dla was to tylko z folklor, zabobony. Też mi się tak wydawało. Ale przekonałem się, że to po prostu… działa.

Znalazła się grupka chętnych i następnego wieczoru rozklekotany busik wywozi nas gdzieś daleko poza względnie oswojone granice Pelourinho. Ubrany w białą szatę gospodarz wprowadza do sali kilku wystraszonych intruzów. Towarzyszący nam przewodnik wyjaśnia, że msza poświęcona będzie Exú, który jest jednym z oriszów – afrykańskich bóstw. Wielogodzinny obrzęd jest trudny do zrozumienia dla laików, lecz hipnotyzuje. Rytmiczne instrumenty, tańce, trans, uwodzicielski zapach palonych ziół. Nie jestem pewna, czy wydarzenie, w którym uczestniczę, to magiczny obrzęd czy szopka dla turystów. Podpytuję przewodnika. Odpowiada wymijająco:

– Oczywiście, że nie zapraszamy cudzoziemców na wszystkie nasze ceremonie. Zanudzilibyście się. Ale to nie znaczy, że elementy, do których was dopuszczamy, są na pokaz. Od ciebie zależy, co w tym dostrzeżesz.

Nie trzeba jechać na ceremonię, by czuć nieustanną obecność religii candomblé w Salvadorze. Widać ją w znakach na murze, w amuletach noszonych przez brazylijskie kobiety, w niezliczonych kolorowych wstążeczkach (fitinhas). Mieszkańcy wiążą je na rękach i nogach, na drzwiach mieszkań, w barach i na ulicy. Najwięcej ich zdobi wejście do kościoła Nosso Senhor do Bonfim – tworzą wielobarwny żywopłot, falujący na wietrze.

Powoli łączę elementy łamigłówki, która plącze się coraz bardziej. Na wstążkach widnieje napis Lembrança do Senhor do Bonfim da Bahia, są więc poświęcone Chrystusowi Zbawicielowi, patronowi Salvadoru. Ale ich kolory odnoszą się do oriszów. Podczas obrzędu candomblé rozpoznaję instrumenty znane z capoeiry – berimbau, bębny atabaque. A na ścianach – obrazy chrześcijańskich świętych. Patrzę w poważne, tajemnicze oczy czarnych Brazylijczyków i na szerokie uśmiechy. Szukam odpowiedzi, klucza do salvadorskiej duszy.

W poszukiwaniach pomaga Museu Afro-Brasileiro, Muzeum Afrobrazylijskie mieszczące się przy placu Terreiro de Jesus. Bogate zbiory masek, kostiumów i religijnych artefaktów opatrzone dokładnymi objaśnieniami pozwalają stopniowo zagłębić się w fascynującą afrobrazylijską kulturę. Przechodzi mnie dreszcz, gdy czytam o Exú, bohaterze wczorajszej ceremonii – okazuje się, że podobnie jak inne orisze, ma swojego chrześcijańskiego odpowiednika – kojarzony jest z diabłem… Nie znaczy to, że wyznawcy candomblé są satanistami – sprawa okazuje się dużo bardziej skomplikowana. Exú jest też bóstwem ulicy, ruchu, zmiany, odpowiada za pośrednictwo między sferami sacrum a profanum. Te dwie sfery nieustannie się w Salvadorze przenikają.

Piekło – Niebo

Dla turysty Salvador może być prawdziwym rajem. Tutejszy karnawał jest według Księgi Rekordów Guinessa największą imprezą pod słońcem. A skoro o słońcu mowa – pogoda rozpieszcza miłośników opalania i sportów wodnych. Zaś zachód, który obserwuję pierwszego wieczoru, popijając caipirinhę na plaży, aż kłuje w oczy kiczowatą intensywnością barw. Szczerze wątpię, by ten widok mógł się kiedykolwiek znudzić. Jeśli jednak ktoś zapragnie odmiany, niech wybierze się w rejs po Zatoce Wszystkich Świętych i odwiedzi jedną z pobliskich malowniczych wysp – Itaparikę lub Ilha dos Frades.

Niezapomniane są smaki i aromaty bahiańskiej kuchni – melanż wpływów afrykańskich, portugalskich i południowoamerykańskich, mistura fina, jak mówią Brazylijczycy. Świeże owoce morza, egzotyczne zioła, mleczko kokosowe i wszechobecny olej dendê. Podążam za jego zapachem i napotykam uliczne stoisko z najlepszym miejscowym fast foodem zwanym acarajé. Ciasto z fasoli frandinho, farsz z krewetek, okry i pomidorów, znakomicie przyprawiony. Całość według wiekowych receptur przygotowuje na moich oczach czarnoskóra Bahianka, ubrana w tradycyjną, szeroką i sztywną suknię.

W restauracji zajadam się moqueką (wtedy jeszcze nie byłam weganką) – to rodzaj gulaszu z krewetkami, kokosem, czosnkiem, imbirem i pastą pomidorową. Porcje są słuszne, więc ku rozpaczy przesympatycznego kucharza i kelnera, zostawiam prawie połowę. A te desery… aromatyczne, pachnące kokosem ciasta i słodycze, niezliczone owoce, których nazw nie sposób spamiętać i świeżo wyciskane soki, dostępne za grosze. Jak dobrze, że nie jestem na diecie!

Salvador szybko ujawnia jednak swe drugie, mroczniejsze oblicze. Biedę widać gołym okiem, nawet na starówce, nie mówiąc już o podmiejskich fawelach. Jest coś niepokojącego w fakcie, że niemal na każdej uliczce Pelourinho stoi policjant, a mimo to właściciel hostelu kręci ostrzegawczo głową, gdy wieczorem próbuję wyjść na miasto z aparatem fotograficznym na szyi. Kradzieże są zmorą wielu południowoamerykańskich miast i Salvador nie jest tu wyjątkiem, mimo ogromnych wysiłków włożonych w przygotowania do brazylijskich edycji Mundialu i Olimpiady.

Pelourinho leży w tak zwanym Cidade Alta – górnym mieście. Do dolnego Cidade Baixa można zjechać windą Lacerda, jednak zanim to zrobimy, warto przystanąć na placu widokowym i przyjrzeć się niższej części miasta. Nie jest to widok przyjemny. Dziesiątki opuszczonych, częściowo już zrujnowanych wieżowców, ziejące pustką oczodoły wybitych okien i wiatr hulający ulicami dawnej dzielnicy biznesowej. Nasz lokalny przewodnik wyjaśnia, że większość firm i biur przeniosła się do nowego city, zbudowanego po drugiej stronie miasta. Nieużywane budynki niszczeją i straszą.

Nie znaczy to, że nie warto przejechać się zabytkową windą. Oprócz portu, w dolnym mieście znajdziemy targ Mercado Modelo – idealne miejsce dla wielbicieli egzotycznych pamiątek. Asortyment oszałamia bardziej niż wszystkie galerie handlowe w Warszawie razem wzięte. W Ameryce Południowej zawsze mam ten sam problem – zbyt mocno kuszą mnie etniczne wzory i kolory, oryginalne rękodzieło. A potem wracam do Polski i okazuje się, że ogromna biżuteria i barwne szarawary niekoniecznie pasują do codziennego, biurowego stylu.

Wieczorami w Salvadorze warto zachować ostrożność, ale to nie znaczy, że nie należy się bawić. Właściwie w tym mieście nie można nie ulec roztańczonej, upojnej atmosferze upalnych nocy. Gdzieś w oddali odbywa się koncert, na starówce można podziwiać uliczny pokaz capoeiry – nie mogę oderwać oczu od pięknie zbudowanych Afroamerykanów, wirujących w rytm najgroźniejszego z tańców, czy też najbardziej roztańczonej sztuki walki.

W końcu wygrywa zmęczenie. Wracam do hostelu, w którym zresztą również trwa impreza, kładę się w hamaku. Z oddali dobiega mnie rytmiczny śpiew i nieustanny stukot bębnów. Gdzieś już słyszałam tę melodię. Na pokazie capoeiry czy podczas candomblé? A może w tej taksówce, która przywiozła mnie z lotniska? Na belce pod sufitem widzę kolorowe węzły fitinhas. Zasypiam.

KĄCIK PRAKTYCZNY

Kiedy: Na upały można liczyć przez cały rok – temperatura rzadko spada poniżej 25 stopni. Niezapomnianym przeżyciem będzie z pewnością zobaczenie na żywo bahiańskiej imprezy karnawałowej, która trwa sześć dni i jest ruchoma. Na 2024 rok zaplanowana jest między 8 a 14 lutego.

Wiza i waluta: Polscy turyści mogą przebywać w Brazylii bez wizy przez 90 dni. Walutą jest real brazylijski. 1 real = ok. 90 gr.

Dojazd: Najbardziej ekonomiczne będą loty z kilkoma przesiadkami, warto więc polować na tanie bilety z Europy do São Paulo lub Rio de Janeiro. Stamtąd do Salvadoru dostaniemy się lokalnymi liniami lotniczymi lub autobusem.

Jeśli planujecie wakacje w Brazylii, od października 2023 znajdziecie taką ofertę w Itace (link sponsorowany).

Transport lokalny: W 2014 roku otwarto w Salvadorze pierwszy odcinek metra. Większość zabytków znajduje się jednak w obrębie starówki, w odległości kilkunastu minut na piechotę. Do słynnego kościoła Bonfim i w inne dzielnice dowiozą nas autobusy, pamiętajmy jednak, że brazylijska komunikacja miejska jest bardzo intuicyjna – na przystankach i w autobusach zwykle brak rozkładów jazdy. Przy powrocie z nocnych imprez warto korzystać z taksówek – są stosunkowo niedrogie.

Nocleg: Hostele są dużo tańsze niż w Rio, lepiej jednak unikać odległych od centrum dzielnic, jeśli ich dobrze nie znamy.  W obrębie Pelourinho spokojnie możemy znaleźć przyzwoity nocleg za 15-20 dolarów za noc od osoby.

Jedzenie: Na salvadorskich stołach królują ryby, krewetki i tzw. „owoce” morza. Wegetariańskich i wegańskich opcji jest niestety stosunkowo niewiele, pokutuje tu też popularne w Ameryce Południowej przekonanie, że kurczak czy ryba to nie mięso 😉 Na pocieszenie znajdziemy ogromnych wybór świeżych owoców, których próżno szukać w Polsce.

Warto eksperymentować, ale jeśli kelner zapyta, czy potrawa ma być quente, lepiej się dwa razy zastanowić nad odpowiedzią… Chyba że lubimy naprawdę pikantne smaki.

Rozrywka: W weekendy imprezy trwają do rana, życie nocne toczy się w klubach, barach, ulicznych knajpkach i na plaży. Miejsce dla siebie znajdą zarówno miłośnicy nowoczesnej muzyki, jak i tradycyjnej bossy novy czy jazzu. Natomiast w Escola de Belas Artes można zobaczyć profesjonalne występy capoeirzystów i pokazy przybliżające tajemnice bahiańskiej kultury.

6 uwag do wpisu “Salvador da Bahia – cała magia Brazylii

  1. Jeden z lepszych tekstów blogowych jakie czytałam! gratulacje:) na pewno skorzystam z porad już wkrótce bo wybieram się z mężem i 5 letnim synkiem na zwiedzanie w Brazylii, w Salvadorze będziemy aż 6 dni więc wszystko przed nami! Pozdrawiam Agnieszka

    Polubione przez 1 osoba

    1. Dziekuje za dobre slowo :)) Bawcie sie dobrze w Brazylii, Salvador jest niezwykly i wspaniale ze udalo sie wygospodarowac prawie tydzien na to miasto! Ciut zazdroszcze Malemu ze w takim wieku juz takie doswiadczenia zdobywa 😉

      Polubienie

Leave a Reply